Dom przy Stawnej

Zbigniew Pakuła

Jerzy Solarski mieszkał w domu przy Stawnej. Z okna kuchni widział synagogę. W słoneczny dzień lśniła jej miedziana kopuła i wieńcząca ją Gwiazda Dawida. Tak było do 15 kwietnia 1940 roku, kiedy to Niemcy zrzucili gwiazdę. Wkrótce Solarskich wyrzucono z mieszkania, a dom rozebrano.

Stawna 12. To był dobry przedwojenny adres. Kamienica w centrum miasta. Rodzina Solarskich mieszkała na pierwszym piętrze pod numerem ósmym. Z okna kuchni Jurek mógł godzinami przyglądać się synagodze. Lśniącej kopule, majestatycznej południowej ścianie budynku, czerwieniejącym w słońcu cegłom. Gdy wybuchła wojna, Jurek miał siedem lat. Był dzieckiem, niewiele rozumiał z tego, co wokół się działo. Pamięta niepokój rodziców i sąsiadów. Na parterze mieszkał Adam, jego rówieśnik, z którym bawił się na podwórku. Było małe, kamienne – wspomina Jerzy. – Stały na nim trzepaki i liche szopy. Jedna należała do nas.
Ojciec Adasia, Józef Słomiński, pracował w miejskich wodociągach. Był ułanem 15 poznańskiego pułku1. Adam po wojnie został bokserem. Walczył w Warcie, najsłynniejszym klubie bokserskim, którego trenerem był Feliks „Papa” Stamm2. Ale na Stawnej, gdy się razem bawili, ich podwórko nie przypominało ringu. To były typowe dziecięce igraszki. Grali w sztekla, łazili po pobliskich uliczkach. Czuli się bezpiecznie.
Ich sąsiadką była Kazimiera Norkus, wdowa, starsza kobieta, samotna. Jurek nie pamięta, by odwiedzały ją dzieci. Kiedy zachorował, matka pukała do pani Kazimiery. Pomóż – prosiła – chłopak znów chory. Sąsiadka leczyła metodami ludowymi. Czymś nacierała, kazała pić przygotowane przez nią mikstury. Pomagały. Pod numerem siódmym mieszkał Stefan Tanas. Był pracownikiem biurowym. Chodził w garniturze, wydawało się, że nie ściągał go nawet wtedy, gdy kładł się spać. Miał, zdaje się, siedmioro dzieci. Tam była wielka bieda. Jerzy pamięta go siedzącego przy stole. Rodzina czekała, aż podzieli między wszystkich chleb. Pierwszy zaczynał jeść obiad. Dopiero potem dzieci i żona chwytali za łyżki. Ona chodziła do rzeźnika na róg Mokrej i Żydowskiej. Zawsze była zadłużona. W kamienicy mieszkał też murarz Władysław Witkowski. Miał dwóch lub trzech synów, dużo od Jurka starszych. Także murarzy. Pozostałych sąsiadów Jerzy nie pamięta. Z księgi adresowej możemy się dowiedzieć, że były wśród nich dwie wdowy: Franciszka Heynatowa i Maria Liszkowska, kupiec Władysław Dundajewski i brązownik Boryczka. A na drugim piętrze mieszkał Roman Drewitz. Wszyscy mówili po polsku. Jurkowi wydawało się, że mieszka wśród „swoich”. Tak było do chwili wkroczenia Niemców. Nagle Drewitz zaczął mówić po
niemiecku. Jako Niemiec miał większe przydziały żywności. Kiedyś matka Jerzego poprosiła pana Romana: kup mleko mojemu Jurkowi. Nein – odpowiedział sąsiad.
Kiedy w piątkowe popołudnie Jurek podchodził do okna, widział wchodzących do synagogi mężczyzn z rodzinami. Odświętnie ubrani, w czarnych garniturach szli powitać Królową Szabatu. To był inny, tajemniczy świat. Nie myślał o nim. Obracał się wśród polskich rówieśników, dzieci sąsiadów i znajomych, kolegów ze szkoły powszechnej
przy Wszystkich Świętych, do której przed wojną chodził przez jeden rok. Dzieci żydowskie mijał codziennie, ale nie wyróżniały się niczym, co przykuwałoby jego uwagę. Nie pamięta ich. Rodzice musieli jednak znać żydowskich sąsiadów. Przecież przy Stawnej Lewy Leib prowadził warsztat rzeźniczy, na tej samej ulicy mieszkał kantor Jakób
Frauwirth, a na narożniku z Szewską kierowniczka szkoły żydowskiej Franciszka Propstowa i rzezak Perec Polakowski. Jurek często biegał z Adasiem po Żydowskiej. Lubili tam jeździć na hulajnodze. Mijali żydowski dom starców, klientów wchodzących do zakładu fryzjerskiego prowadzonego przez Wollsteina, handel pierzem Lasmana.
Może przemykali także obok rabina Dawida Sendera zmierzającego do synagogi? Z piątkowych i sobotnich wypraw na Żydowską Jerzy pamięta jedynie odświętnie ubranych Żydów idących w kierunku Stawnej i to, że zaczepiając ich, dokuczali im starsi od niego chłopcy. (...)

© Copyright 2014