Kołdry i encyklopedia

Zbigniew Pakuła
Karolina Sobczak

 Z Hożej i Wspólnej, i Marszałkowskiej
 jechały wozy... wozy żydowskie...
 meble, stoły i stołki,
 walizeczki, tobołki,
 kufry, skrzynki i buty,
 garnitury, portrety,
 pościel, garnki, dywany
 i draperie ze ściany. 

To nie jest motto do tekstu, choć byłoby mottem poręcznym. Jest natomiast inspiracją do refleksji nad rzeczami w kontekście Zagłady, choć już sama fraza „rzeczy w kontekście Zagłady” wydaje się zbyt górnolotna, poważna i na wyrost, wobec tego okruchu wrażenia, którym chcę się podzielić. A więc chciałabym napisać o spojrzeniu na rzeczy, na poszczególne, konkretne, choć jednocześnie metonimiczne, żydowskie rzeczy w przestrzeni miasta, getta, ulicy, czasem opuszczonego mieszkania. Nie będzie to spojrzenie odkrywcze ani tym bardziej ugruntowane metodologicznie, bo wzruszenie przychodzi przed tekstami teoretycznymi (choć one bez wątpienia pomagają je przepracować), a właśnie wzruszenie, zapewne naiwne i banalne, jest tą „jednostką epistemiczną”, której chcę dać zaledwie przyczynkarski wyraz. Refleksji mają mi pomoc wiersz Władysława Szlengla Rzeczy, tom Klucze i kasa wydany przez Centrum Badań na Zagładą Żydów i kilka zdań wypowiedzianych przez moją babcię. Wszystko „spotkało mnie” w tym samym momencie - stąd ten tekst.

Moja babcia urodziła się w 1934 roku w miejscowości Rakańce pod Wilnem, gdzie spędziła całą wojnę. W 1946 roku przyjechała do Polski na tzw. Ziemie Odzyskane. Zawsze pragnęłam od własnej babci usłyszeć osobistą wersję wojennych historii, jakie znałam z książek, podręczników, reportaży, dokumentów, którymi się w Polsce „oddycha” i „żyje”. Pytałam i prowokowałam. Jednak jej opowieści zawsze wymykały się tym ustrukturyzowanym narracjom. Sprowadzały się do tego, że „za Bugiem” wszystko było większe i piękniejsze („dzięcielina taka gruba”), gospodarstwa schludne, a ludzie porządni (to w reakcji na emitowany w latach 90-tych serial Boża Podszewka). Owszem, była wojna, wiadomo, że była wojna, jednak żadnych jej odprysków nie mogłam się nigdy w historiach babci doprosić. Nie dlatego - jak mi się zdaje – by wypierała jakieś tragiczne przeżycia, ale właśnie dlatego, że ich nie wypierała, że jako dziecko nie dostrzegała czy też raczej żyła obok „powagi sytuacji”, koncentrując uwagę na zupełnie innych kwestiach. I tak rok 1941 oznaczał dla niej chorobę i wycieczkę do lekarki w Wilnie, która miała „elektryczność, piękne mieszkanie i służącą”, co bardzo pobudzało wyobraźnię sześcioletniej dziewczynki. Żadnych Niemców, żadnych koszmarów. A także żadnych Żydów. Aż do teraz. Aż do mojej ostatniej wizyty u babci…  (…)

Kornelia Sobczak

© Copyright 2014