Bagaż, którego nie da się porzucić

Marzena Dobosz

W przedwojennym Poznaniu, liczącym około 270 tysięcy mieszkańców, Żydzi stanowili niewiele ponad jeden procent ludności. Po wojnie w rodzinne strony wrócili nieliczni, a i oni dość szybko je opuścili. Większość wyjechała do izraela i tu w latach 90. ocaleni postanowili się spotkać. zorganizowali zjazd także  w Poznaniu: „Policzyliśmy się w kilka minut, bo tak mało nas zostało przy życiu” – wspomina tamte wydarzenia Hersz kronenberg w opowieści zatytułowanej Nic tu po nas. Jednej z czternastu relacji zgromadzonych przez zbigniewa Pakułę w książce Chawerim. Poznańscy Żydzi. Gorzka to lektura.

Historie zebrane w tomie wydanym przez Stowarzyszenie Miasteczko Poznań są zapisem rozmów, które autor Przyjaciół (Chawerim to z hebrajskiego właśnie „przyjaciele”) przeprowadził ze swoimi bohaterami – niektórych z nich poznał, kiedy w latach 90. odwiedzali Poznań, z innymi zaprzyjaźnił się podczas swoich podróży do Izraela. Ważną częścią książki są otrzymywane od nich listy i wspomnienia.

Książka powstawała więc właściwie przez trzydzieści lat, choć ostateczny kształt autor nadał jej w ostatnim roku. Historie opowiedziane przez bohaterów Chawerim sięgają jednak znacznie dalej: do międzywojnia, do czasów ich dzieciństwa i młodości, a nie które jeszcze głębiej – do czasów młodości ich rodziców i dziadków. Większość tych rodzin nie pochodziła z Poznania, osiedliła się tu w latach 20. ubiegłego wieku, po tym, jak Wielkopolska wróciła do macierzy (z Poznania wyjechali wtedy Niemcy oraz niemieccy Żydzi, przybywali zaś za chlebem mieszkańcy biedniejszych rejonów kraju). Bohaterowie książki kończyli w Poznaniu szkoły, studiowali, rozpoczynali pracę. Kiedy wybuchła wojna, mieli po kilkanaście lat.

Dobrze pamiętają wojenną tułaczkę, pobyty w gettach, obozach, wysiedlenia na wschodnie rubieże sowieckiej Rosji. Przeżyli wojnę, czasem jako jedyni z rodziny, czasem po latach odnaleźli się brat, matka czy siostra. Do Poznania nie wracali. Nie mieli do czego. Nikt tu na nich nie czekał. Nikt po nich nie płakał. Dlatego tak ważne były przyjaźnie z czasów młodości: bezcenna była możliwość wspólnego wspominania szkoły przy Szewskiej, sklepów z okolic Starego Rynku, wspólnych zabaw, wycieczek i spotkań: „Nasze życie to długa droga, od podwórka przy Mickiewicza do domu, który znalazłyśmy w Izraelu. To nadzwyczajne, że ocalały trzy dziewczynki z jednej kamienicy” – mówi Anna Krasnokucka. Pamięć podpowiadała też złe rzeczy: kamienie wrzucane przez okna do szkoły, bojkot żydowskich sklepów, ostracyzm sąsiadów.

Wspomnienia z lat 30., z czasów narastających nastrojów antysemickich, są bolesne, ale przecież wojna i Zagłada dopiero mają nadejść. Opowieści wojenne bohaterów Chawerim, świadomość życia z niezawinionym wyrokiem śmierci, odroczonym być może do jutra („Nie myślałem o krematoriach. Po każdej zakończonej selekcji wracałem do obozowej rutyny, mówiąc: będę żył do jutra” – wspomina życie w obozie zagłady Birkenau Jerzy Herszberg), wydają się aż nieprawdopodobne – a przecież znamy relacje ocalałych, wiemy, jak żyło się w gettach i obozach (czy raczej jak się w nich umierało), a mimo to wojenne losy poznaniaków odbierają oddech. Jak to czytać, jak to pojąć, jak nie rozpaść się na kawałki?

Dawni mieszkańcy Poznania osiadają za granicą, najczęściej w Izraelu. Budują dla siebie nowe państwo. Chcą, by ich dzieci i wnuki nie bały się o swoje życie. By były u siebie. Do Polski przyjeżdżają rzadko, czasem na prośbę wnuka, żeby oprowadzić go po miejscach pamięci, ale też wrócić do miejsc przechowywanych  w pamięci jak relikwie: domu rodzinnego, mieszkania na pierwszym piętrze, sklepu z zabawkami, szkolnego boiska, letniska pod miastem.

Nie mam klucza do tej książki. Szukam go nadal. Pierwszy raz czytam ją z planem miasta, aby odnaleźć przedwojenne adresy, „bardzo żydowskie”, jak mówił jeden z bohaterów: Szewską, Dominikańską, Żydowską, Wroniecką, Stawną, potem Małe Garbary, Święty Wojciech… I z powrotem na Pocztową, Wielką, Stary Rynek, Kozią i dalej na zachód, do Alej Marcinkowskiego. Od szkoły powszechnej, introligatorni i kaletnika, księgarni, kina Corso, restauracji Hirschlika i jadłodajni Nachmana i Lei Serebryjskich, do synagogi. Społeczność żydowska zamieszkiwała głównie okolice Starego Rynku, na Garbarach i na Chwaliszewie, ale wielu mieszkało też na Wildzie, Łazarzu i Jeżycach: przy Mickiewicza, Prusa czy Jackowskiego.

Szerszy obraz topograficzny tworzę, odnajdując miejsca, do których los rzucił poznańskich Żydów w czasie wojny i po niej: Koło, Opatówek, obóz zagłady w Chełmnie nad Nerem, getta w Łodzi, Łosicach, Warszawie, Otwocku i Nieświeżu, obozy w Ostrowie Lubelskim, Skarżysku-Kamiennej, Treblince, Auschwitz-Birkenau, Bergen-Belsen, Dachau, straszne miejsca na terenie Związku Radzieckiego, a także powojenny Kraków, Wrocław, Kopenhagę, Cypr, Tel Awiw, kibuce rozsiane po całym Izraelu i wiele, wiele innych miejsc na mapie świata.

Relacje poznańskich Żydów czytam też w kluczu genologicznym – odkrywając zapisane w Chawerim gatunki literackie. Książka Pakuły jest prozą wspomnieniową, jest też reportażem literackim, a właściwie zbiorem reportaży, za pomocą których autor przerzuca „kładkę nad czasem”1, wraca ze swoimi bohaterami do Poznania, do Polski, wspomina z nimi dawne życie, przywołuje zmarłych. Stara się – jak sam mówi – im „nieudolnie towarzyszyć” w wyprawie do ich „miasteczka”, pomagać „łączyć skrawki czasu”, cierpliwie czekać, aż „pozszywają niteczki wspomnień”. Narrator ceruje ich wspomnienia, dopisuje niektóre fakty, przenosi czytelników 
 z miejsca na miejsce, informuje też o śmierci bohaterów…

A jeśli spojrzymy na tekst Chawerim od strony tradycyjnych gatunków, to znajdziemy tu i wzór lamentacyjny, bliski trenom: dawni mieszkańcy Poznania i okolic opłakują miasto, którego już nie ma, ludzi, których popioły rozsypano gdzieś na ziemi przodków. Chawerim to także nawiązanie do pewnego typu opowieści o męczennikach, którzy zginęli, bo ktoś uznał, że nie mają prawa żyć. O matkach, ojcach, braciach, siostrach, kuzynach, sąsiadach, towarzyszach niedoli czternaściorga bohaterek i bohaterów książki: Chany Auerbach, Anny Krasnokuckiej, Firy Mełamedzon, Idy Milewicz, Heli Perkal, Łucji Pinczewskiej-Gliksman, Firy Sochaczewskiej, Eliasza Abramowicza, Jerzego Herszberga, Jakuba Janowskiego, Hersza Kronenberga, Noacha Lasmana, Leopolda Sokołowskiego i Eliasza Zajdego.

Jest wreszcie Chawerim nawiązaniem do modlitwy, zwanej  w języku hebrajskim jizkor, w której upamiętnia się zmarłe osoby, wyliczając ich imiona: bohaterowie książki, mimo że od ich dzieciństwa i młodości w Poznaniu minęło kilkadziesiąt lat, bez trudu wyliczają imiona swoich koleżanek i kolegów ze szkolnej ławy, imiona dzieciaków z podwórka, towarzyszy zabaw i wycieczek albo członków przedwojennych skautowskich organizacji żydowskich. Chana Auerbach doskonale pamięta nie tylko topografię nieistniejącego dziś miasta, składów bławatnych, fabryk guzików, piekarni i sklepów z odzieżą, lecz także nazwiska ich właścicieli, nazwiska i adresy sąsiadów i uczniów „schroniska szkolnego” Franciszki Propstowej: „Bronia Badower, Gołda Ickowicz, Maryla Łuszyńska, Anna Milewicz, Regina Moszkowicz, Regina Szajewicz, Anna Szymkiewicz, Regina Winter…”. Litanię imion i nazwisk dopełniają czarno-białe zdjęcia ocalone w zawierusze dziejowej, pieczołowicie opisane, na których widzimy piękne twarze bohaterów, członków ich rodzin i przyjaciół.

Jakkolwiek by jednak czytać tę wstrząsającą książkę, zawsze pozostają z nami gorzkie słowa, którymi poznańscy Żydzi kończą swoje opowieści: „Po wojnie zabrakło dla nas miejsca”. A tak podsumowuje swoje wspomnienia Ida Milewicz: „Podróż do Polski rozpoczęłam od Treblinki, by przywołać imiona matki i ojca. Później pojechałam do Poznania, do którego przez lata wracałam w snach. W rodzinnym mieście nie byłam ponad pięćdziesiąt lat. […] Mijały godziny. Nie rozpoznałam żadnej znajomej twarzy. Nikt za mną nie zawołał «Ida!». Wróciłam do kraju”.

I jeśli ktoś ma jeszcze wątpliwości, dlaczego wracamy do tych tematów, odpowiem, jak zawsze, że wracamy, żeby ocalić pamięć o ludziach, którzy odeszli, a także żeby przybliżyć współczesnym świat, który został zniszczony. Po to, żebyśmy dziś umieli się zmierzyć z tą pustą przestrzenią, którą pozostawili po sobie nasi sąsiedzi. Żebyśmy pomogli nieść ocalałym te walizki, których oni nadal często nie są w stanie rozpakować…

© Copyright 2014