Krew. Z Natalią Budzyńską rozmawia Stanisław Bitka

Dzieci nie płakały. Historia mojego wuja alfreda Trzebińskiego, lekarza SS to nie pierwsza i nie ostatnia próba odpowiedzi na pytanie o naturę zła, o zrozumienie motywacji nazistowskiego zbrodniarza. Próba o tyle niezwykła, że w kraju, w którym przyzwyczajeni jesteśmy do narracji ofiar, a nie oprawców, podjęta została przez Natalię Budzyńską, wnuczkę stryjecznego brata trzebińskiego. autorka, opierając się na pamiętniku swego krewnego, opisuje kolejne etapy jego życia:  od fascynacji nazizmem, poprzez służbę w obozach koncentracyjnych, aż po proces i wyrok. Dzieci nie płakały… to nie tylko biografia trzebińskiego, ale przede wszystkim upamiętnienie ofiar jego zbrodni. Wspomnienie o tych, których nazistowski aparat chciał wymazać z historii.

Stanisław Bitka: Książkę poprzedzają motta zaczerpnięte z Fausta goethego, Doktora Faustusa tomasza manna i z przemówienia heinricha himmlera. dwóch z największych niemieckich pisarzy i jeden z największych zbrodniarzy. Punktem wspólnym jest krew…

Natalia Budzyńska: Pierwotnie książka miała nosić tytuł Krew (wydawca się nie zgodził, ponieważ niedawno ukazała się tak samo zatytułowana publikacja). Krew odpowiadała mi jako metafora, bardzo pojemny symbol. Krew przelana. Krew od słowa: krewny. Czystość krwi w ideologii nazistowskiej. Cytaty odnosiły się do tego tytułu, nie musiałam ich specjalnie szukać, same się nasunęły. Goethe, ponieważ Alfred Trzebiński cytował go z pamięci, to był jego ulubiony autor. Manna czytałam podczas pisania tej książki – oczywiście specjalnie wybrałam tę lekturę. Cytat pochodzi z końcówki tej powieści i w moim przekonaniu bardzo dobrze oddaje całą sytuację III Rzeszy i Niemców. Jest to metafizyczne podejście do narodu, który był zdolny do zbrodni popełnionych w czasie II wojny światowej. Gdybym sama to napisała, może byłoby zbyt dosłowne czy nawet wydumane. Na szczęście zrobił to za mnie Mann. Oczywiście historycy mogą mieć różne zdanie, ale ja nie jestem historyczką, także mogę sobie pozwolić na metafizyczne wycieczki. To samo podkreśla cytat z Himmlera. Jesteśmy na zawsze związani krwią. Cyrograf został podpisany. 

Jak świadomość, że jesteś spokrewniona z trzebińskim wpływała na twoją pracę?

Na początku nie myślałam o tej postaci jako o krewnym (podtytuł był trochę wymuszony przez wydawcę). Irenę Trzebińską, siostrę Alfreda, znałam jako dziecko, dlatego funkcjonuje w mojej świadomości jako ciocia Irka. Natomiast o nim nigdy nie myślałam jako o wuju. Dopiero moja wydawczyni, Monika Sznajderman, powiedziała: „A może napisz dla nas książkę o tym swoim wujku”. Na początku nie wiedziałem, o kogo chodzi… Podczas samej pracy z perspektywy osoby piszącej było to wygodne, mogłam uniknąć ciągłego powtarzania „Alfred Trzebiński”, zamiennie stosując słowo „wujek”. Był natomiast jeden moment, w którym to pokrewieństwo mocno mnie uderzyło i zadziałało na poziomie emocjonalnym. Zbierałam materiały w archiwum obozu koncentracyjnego w Neuengamme pod Hamburgiem, gdzie Alfred Trzebiński był głównym lekarzem. Przeglądałam tam dokumenty, które po nim zostały: listy, pamiętnik, który tak obszernie cytuję, zapiski, które tworzył w celi śmierci już po wyroku – w większości dla swojej córki, która miała wtedy roczek. I tam natknęłam się na świstek papieru z narysowanym odręcznie herbem Szeliga. Jest to herb naszej rodziny Trzebińskich (to moje nazwisko rodowe), który może nie był jakoś bardzo istotny, ale był ważną pamiątką rodzinną. Byłam z nim opatrzona od dziecka, wisiał w pokoju mojego ojca. W jego szufladzie był stosik nieużytych ekslibrysów mojego dziadka Trzebińskiego, którymi się bawiłam. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo ta ikonografia się na mnie odcisnęła. Ale kiedy zobaczyłam ten herb, starannie narysowany i podpisany: Alfred von Trzebiński, dopiero wtedy poczułam z pełną świadomością, że to nie był człowiek, który się tak samo nazywał, tylko że w naszych żyłach płynie ta sama krew. 

(...)

© Copyright 2014