Z Poznania do Kobe

Perla Frankel-Shalew

Z Poznania do Kobe

 

Perla Frankel-Shalev

 

Wspomnienia Perli Frankel-Shalev dotyczą okresu od otrzymania „wizy Sugihary” i obejmują pobyt w Kownie, podróż koleją do Władywostoku, podróż  statkiem do Tsurugi w Japonii i kilka miesięcy spędzonych w Kobe.   

 

W pogoni za wizami

 

Wilek zaczął chodzić do wszystkich zagranicznych konsulatów próbując zdobyć dla nas wizy wyjazdowe. Obojętnie z jakiego kraju. Chcieliśmy wyjechać do Stanów Zjednoczonych, ale wizy dawano tylko wtedy, gdy miało się oświadczenie, które było trudne do zdobycia, gdy było się w ruchu jak my. Żaden inny kraj nie wydawał wiz Żydom.

Któregoś dnia usłyszeliśmy, że duński holenderski konsul wydawał wizy do Curacao, a japoński konsul zapewniał wizy tranzytowe. Wieść rozniosła się w mgnieniu oka i tysiące ludzi tłoczyło się przed konsulatem w oczekiwaniu na wizy. Wilek, siła napędowa wszystkich naszych działań, upierał się, że musimy je zdobyć i ruszać dalej. Pojechał do Kowna spotkać się z holenderskim konsulem honorowym, Janem Zwartendijkiem[1]. Po kilku godzinach oczekiwania  poprosił go o sześć wiz dla bliskiej rodziny. Ten ripostował, że nie ma czasu ich wypisać, więc Wilek zaoferował, że zrobi to sam, mimo, że nie umiał pisać po francusku. Konsul wypisał jedną wizę, a Wilek skopiował ją do pozostałych pięciu paszportów. Konsul podpisał je, choć obaj wiedzieli, że pewnie nigdy nie dotrzemy do Curacao. Wydał nam wizy, by nas ratować, ale wciąż jeszcze potrzebowaliśmy japońskich wiz tranzytowych.

 

Japoński konsul, Chiune Sugihara

Wilek zdał sobie sprawę, że dotarcie do japońskiego konsulatu było niemożliwe, bo stał pod nim tłum ludzi oczekujących i rozpychających się, by wejść do środka.[2] Konsul Chiune Sugihara wydawał wizy, które uratowały tysiące Żydów, ale robił to wbrew wyraźnemu zakazowi swojego rządu.

Wilek rozejrzał się po terenie konsulatu i zauważył na jego tyłach furtkę, która wiodła do ogrodu. Udał się tam i znalazł drzwi prowadzące do kuchni. Otworzył je, natknął się na japońską służącą, która spojrzała na niego ze zdumieniem, a następnie się ukłoniła. Wilek zrobił to samo. Po wielokrotnych kolejnych ukłonach, jakie wymienili, wszedł po schodach na górę, otworzył drzwi i znalazł się w pokoju z bardzo zaskoczonym jego wejściem konsulem Sugiharą. „Jak pan się tu dostał?” zapytał po niemiecku. Prosząc o wybaczenie, Wilek wyjaśnił, jak udało mu się wejść i jak rozpaczliwie potrzebuje wiz dla rodziny, wśród której było dwoje dzieci. Konsul wysłuchał go spokojnie, wziął pióro i zapytał: „Jak się nazywają?”.

Gdy Wilek pojawił się z wizami, nikt nie mógł zrozumieć, jak udało mu się dotrzeć do konsula. „Czary” - odpowiedział. - „Z pomocą Boga stałem się magikiem”. Zawsze wierzył w powiedzenie „Bóg pomaga tym, którzy pomagają samym sobie” (…).

Zorach Warhaftig,[3] przywódca lokalnej społeczności żydowskiej, pracował bez wytchnienia, aby znaleźć wyjście dla zagrożonych uchodźców i to jego determinacja przekonała w końcu obu konsuli do pomocy. Duński konsul i konsul Chiuna Sugihara ryzykowali swoje życia i kariery, aby pomóc żydowskim uchodźcom, którzy pokonali drogę do ich drzwi. Zanim przeniesiono go do Berlina, konsul Sugihara wydał 2139 wiz, które w rezultacie uratowały około 6000 ludzkich istnień. Obecnie liczba potomków osób, które przeżyły, przekracza 100000.

Po powrocie do Japonii został zwolniony ze służby dyplomatycznej i było mu bardzo trudno znaleźć inne zatrudnienie. W 1968 roku, po wielu latach poszukiwań odnalazł go jeden z ocalonych.[4] W 1985 rokiem Państwo Izrael wyraziło oficjalne uznanie dla odwagi Chiune Sugihary. Był jedynym Azjatą, który otrzymał nagrodę Sprawiedliwego wśród Narodów Świata od Yad Vashem.  Zmarł w 1986 roku.

W latach 90. pani Yukiko Sugihara przybyła do Jerozolimy, aby uczestniczyć w wydarzeniu upamiętniającym odwagę jej zmarłego męża. Byłam tam razem z synem Bercikiem. Poznaliśmy ją i podziękowaliśmy w imieniu całej rodziny.

 

Zwiedzenie NKWD

 

Najtrudniejszą częścią naszych przygotowań do wyjazdu było pozyskanie wiz wyjazdowych od Rosjan, którzy niechętnie zgadzali się na wyjazd ludzi do innych krajów. Nina odpowiadała za wydział będący częścią NKWD, rosyjski wywiad. Większość ludzi bała się wejść do budynku nie tylko z obawy, że więcej z niego nie wyjdzie, ale też ze strachu przed straszną Niną. Jej twarz była jak kamienny posąg, a jej głos grzmiał, jakby mówiła przez megafon. Była niewzruszona w swoich decyzjach, co wydawało się być uzależnione od jej humorów  i nawet jej sługusi drżeli, gdy mówiła.

Były dwie siedziby NKWD: jedna w Wilnie i druga w Kownie. Każdego dnia wywieszano listę z nazwiskami osób, którym udało się zdobyć pozwolenie na wyjazd. Po kilku tygodniach nasze nazwiska znalazły się na liście. Nie możecie sobie wyobrazić, jak bardzo byliśmy szczęśliwi. Aż do chwili, gdy zauważyliśmy, że nie ma niej nazwiska Bercika. Nie mogliśmy wyjechać bez niego, więc Wilek (któż by inny?) poszedł do budzącej postrach Niny. Nina odmówiła. „Towarzyszko Nino” powiedział. „Nie możemy zostawić 12-letniego chłopca samego. Nie możemy jechać bez niego. Proszę, zróbcie, co w waszej mocy, aby umożliwić mu wyjazd”. Po czym się uśmiechnął. Wilek był bardzo wysoki i diabelnie przystojny. Był dobrze znany ze swojego wyglądu i uroku i żadna kobieta nigdy mu niczego nie odmówiła. Gdy się uśmiechał, jego oczy skrzyły się i mogły roztopić lód, ale Nina milczała.

Odchodziliśmy od zmysłów. Baliśmy się, że będziemy musieli ponownie ubiegać się o pozwolenie tylko dla Bercika, ale następnego dnia odwiedził nas znajomy z informacją, że właśnie wrócił z biura NKWD w Kownie i że Bercik jest na liście. Wilek pojechał do Kowna odebrać wizę.

Kilka dni później usłyszeliśmy, że nazwisko Bercika jest na liście w Wilnie. Nie wiedzieliśmy, co zrobić, ale dobrze zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że wiza wyjazdowa może uratować życie. Wilek postanowił zaryzykować i poszedł ponownie oczarować Ninę. Zbliżając się usłyszał jej głos dudniący przez pokój w jego kierunku. „Gdzie byłeś? Błagałeś mnie o tę wizę i nazwisko jest na liście od kilku dni, a ty nawet się nie pofatygowałeś, żeby ją odebrać”. „Byłem chory” odpowiedział. „Nie mogłem przyjść. Jestem wam bardzo wdzięczny, ale nie mogłem przyjść”. Uspokoiła się i dała mu wizę wyjazdową, wyrażając nadzieję, że czuje się już lepiej. Wilek podziękował jej wylewnie, posłał całusa i wyszedł, drżąc ze strachu, że ktoś go zatrzyma.

W Wilnie mieszkali utalentowani fałszerze, którzy wiedzieli, co robić z wizą wyjazdową, zwłaszcza, gdy ta była oryginalna. Druga wiza Bercika uratowała życie jednemu z naszych przyjaciół, Asherowi Wienerowi.

Brat Wilka, Dawid, również miał nieprzyjemne doświadczenie w NKWD w Kownie. Urzędnik spojrzał na paszport Dawida i ze słowami „Nie przyznamy panu wizy” schował dokument, wraz z wizami do Curacao i Japonii, do szuflady swojego biurka. Dawid był chory ze zmartwienia. Dwa tygodnie później Wilek poszedł z Dawidem do urzędnika. Postawił na swój urok osobisty i już po chwili gawędzili z urzędnikiem uśmiechniętym aż do momentu, gdy Wilek powiedział: „Kazaliście mojemu bratu przyjść dziś po odbiór wizy”. Urzędnik nie pamiętał Dawida i zapytał „Gdzie są papiery pańskiego brata?” „Włożyliście je do szuflady biurka” odpowiedział Wilek. „Bardzo przepraszam” rzekł urzędnik. „Zupełnie o tym zapomniałem, że mam je w szufladzie. Proszę przyjść za tydzień, przygotuję pozwolenie”. I za tydzień było gotowe. Urzędnicy mieli do czynienia z tak wieloma zdesperowanymi ludźmi, że nie zawsze pamiętali, co do kogo mówili. Ludzie po prostu potrzebowali odwagi, żeby zmusić ich do działania. .

Kiedy wyjeżdżaliśmy Dawid został w Wilnie. Wciąż czekał na swoje dolary, żeby móc zapłacić za podróż. Nie chciał pożyczać  od nikogo wiedząc, że wkrótce przyjdą jego pieniądze. Dołączył do nas w późniejszym etapie podróży.

(...)

[1] Jan Zwartendijk, holenderski konsul honorowy w Kownie. Za wiedzą holenderskiego ambasadora w Rydze wydał on około 1400 wiz uprawniających do wyjazdu do Holenderskich Indii Zachodnich.

[2] Konsul nie pomijał żadnej okazji, by wydać dokumenty mogące komuś uratować życie. Wydawał je jeszcze z okna wagonu, którym z rodziną opuszczał Kowno (biuro konsulatu zostało zamknięte 4 września 1941 r.). Robił to nadal na kolejnych placówkach dyplomatycznych w Pradze i Królewcu, dokąd trafił gdy został oddelegowany z Kowna do Berlina.

[3] Zorach Warhaftig, warszawski adwokat, uczestnik – w sierpniu 1939 r. – XXI Kongresu  Syjonistycznego w Genewie. Po przybyciu do Kowna zwrócił się do Agencji Żydowskiej w Jerozolimie, by mianowała go przedstawiciele Komisji Emigracyjnej, która reprezentowałaby agencję wobec konsulatu brytyjskiego. Pomagał m.in. organizować wyjazdy z Litwy tym, którzy otrzymali wizy do Palestyny. W Izraelu był ministrem ds. wyznań i jednym z sygnatariuszy Deklaracji niepodległościowej.

[4] Izraelscy przyjaciele zapytali go w czym mogliby mu pomóc. Odpowiedział im, że jedynym, co spędza mu sen z powiek są kłopoty z najmłodszym synem Nobuko. Zaproponowali mu stypendium na Uniwersytecie Hebrajskim, a gdy stało się jasne, że uczelni nie ukończy, znaleziono mu pracę w firmie zajmującej się diamentami. Za: Hillel Levine, Kim pan jest panie Sugihara, Warszawa 2000, s. 15.  

© Copyright 2014