Od niemieckiej do polskiej rewolucji

Max Kollenscher

Max Kollenscher

Od niemieckiej  do polskiej rewolucji

            9 listopada był dla mieszkańców Poznania spokojnym dniem. Prasa opublikowała wiadomości z Rzeszy na temat rewolucji. W Poznańskiem nic nie wskazywało na to, aby coś miało zburzyć ten wszechobecny spokój. W południe tego dnia (a była to, jak wiadomo, sobota) pojawiły się wiadomości z Monachium dotyczące zamachu stanu Kurta Eisnera. Ze zgromadzonego wokół wystaw sklepowych tłumu dobiegały antysemickie komentarze, wynikające prawdopodobnie z faktu, że w wiadomościach widniały żydowskie nazwiska. Na ulicach było jednak spokojnie. Mogło się wydawać, że to najbezpieczniejsza część Rzeszy. Wieczorem, kiedy ukazały się wiadomości o sytuacji w Berlinie – mianowaniu Eberta kanclerzem Rzeszy oraz abdykacji cesarza, ludzie wylegli na ulice i rzucili się w kierunku redakcji prasowych, aby czym prędzej zasięgnąć informacji. Jednak nadal panował spokój zarówno wśród mieszkańców jak i w oddziałach wojska, które wówczas licznie stacjonowało w Poznaniu. Nikomu nie przyszło do głowy, że tu też mogłoby dojść do rewolucji. Wydawało się, że miasto już na zawsze pozostanie miejscem, z którego spokojnie będzie można przyglądać się owym wydarzeniom.

            Spokojny i pokojowy nastrój panował również niedzielnego ranka, 10 listopada. Wybierałem się na posiedzenie zgromadzenia reprezentantów w siedzibie gminy żydowskiej. Nawiedzały mnie coraz to żywsze myśli o dokonującym się politycznym przewrocie. Jednak nawet bystry obserwator miałby nie lada kłopot z dostrzeżeniem, co mogło być ich źródłem. Przed rozpoczęciem posiedzenia wymieniliśmy się kilkoma uwagami, będąc raczej dobrej myśli i tkwiąc w przekonaniu, że u nas sytuacja pozostanie spokojna. Przyjęto porządek obrad, który odpowiadał temu nastawieniu. Jednakże kiedy o godzinie pierwszej wracaliśmy do domów, zauważyliśmy, że także do spokojnego Poznania powoli dociera ogień rewolucji. Miało się jednak wrażenie, że zapał do niej wynikał nie tyle z wewnętrznego przekonania mieszkańców, ile raczej z ich potrzeby nie pozostawania w tyle za wydarzeniami rozgrywającymi się w Rzeszy. Samochody z czerwonymi sztandarami pędziły ulicami. W jakim celu? Tego nikt nie pojmował. Na bruku leżały pocięte epolety wojskowe – symbole minionej siły i majestatu, które teraz służyły dzieciom do zabawy. Mówiło się, że na cytadeli, górującej nad Poznaniem twierdzy, komendant miasta, generał v. Hahn, założył Radę Żołnierską mianując siebie jej przewodniczącym. Widocznie z konieczności chciał uczynić cnotę, co było jednak zbyt wczesnym działaniem.

            Ledwie znalazłem się w mieszkaniu, pojawili się żydowscy żołnierze i prosili, abym natychmiast pojawił się w „Heimie”, gdzie o drugiej miało odbyć się zebranie. „Heim” był klubem zrzeszającym związki syjonistyczne i narodowo-żydowskie. Mieścił się on przy ul. Berlińskiej 5. W chwili rewolucji stał się on centrum działań polityki żydowskiej. Zdawałem sobie sprawę, że znajdując się w otoczeniu żołnierzy-Żydów  nie potrzebowałem troszczyć się o sprawy wojskowe, o których nie miałem zresztą pojęcia. Musiałem jednak liczyć się z ewentualnością, że będą tutaj rozstrzygane także kwestie natury politycznej, na kształt których nie chciałem pozbawiać się wpływu. W Heimie zastałem zebranie, w którym uczestniczyła znaczna liczba osób. Nie miało ono jednostronnie partyjnego charakteru. Wśród zgromadzonych większość stanowili nasi przyjaciele syjoniści. Godnym uwagi jest fakt, że w zebraniu uczestniczyli żołnierze zarówno z kręgów liberalnych, jak i ortodoksyjnych. Wyglądało na to, że już pierwsze chwile rewolucji wystarczyły, aby pokazać młodzieży żydowskiej, że teraz musi zaistnieć między Żydami jedność. Nasz przyjaciel Fritz Bernstein przewodził posiedzeniu, a zgromadzeni gremialnie się w nie zaangażowali. Byliśmy zgodni co do potrzeby utworzenia organizacji dla żołnierzy żydowskich albo chociaż zapewnienia jedności w dalszych działaniach. Wiedzieliśmy, że na cytadeli powstała Rada Żołnierska, która oczekiwała od nas wyłonienia swoich przedstawicieli. Niektórzy chcieli natychmiast mianować i delegować takie osoby, nasi żołnierze powątpiewali jednak w stworzenie takiej grupy. Jako syjoniści chcieliśmy nie tylko przeforsować swoje postulaty personalne, ale też postępować we wszystkich działaniach według jednolitych zasad. Dlatego też od chwili włączenia się w lokalną politykę, domagaliśmy się osobistego i narodowego równouprawnienia dla Żydów. Dla wszystkich był to bezspornie najważniejszy punkt naszego programu.

(...)

/tłumaczenie; Marta Moszyńska/

© Copyright 2014