Dziewczynka z zapałkami
Po raz pierwszy zobaczyłam dziewczynkę, która uprawiała truskawki przez furtkę ogrodu Ubersturbahnführera, komendanta obozu i tej samej nocy po raz pierwszy miałam zły sen o moim synu Ludvigu. Siedzieliśmy na ławce w ogrodzie, Helena żona komendanta obozu i ja i przygotowywałyśmy listę dzieci oficerów, które wystąpią w chórze na pożegnalnym wieczorze Obersturmführera Dietera Ulmanna. Popijałyśmy herbatę z angielskiej porcelany porównując kolory trawy w tym i poprzednim obozie, zerkałyśmy po sobie znad filiżanek, kiedy pojawiło się imię Dietera, ale o nim samym nie śmiałyśmy rozmawiać.
Nie słyszałyśmy odgłosu kroków dziewczynki, która nagle stanęła po drugiej stronie drewnianej furtki w wysokim, ceglanym murze oddzielającym domy oficerskie od fabryki. Ze środka muru wyrastały cztery kolczaste druty, niczym kosmyki długich włosów rozchodzące się na boki, a gęsty czarny dym wydobywał się z potężnych kominów, układających się niczym burza loków na jej głowie. Przez chwilę wyglądała, jakby na jej głowie wyrosły bujne, dzikie włosy, a wiatr rozwiewał je ku niebu niczym jedną z chmur. Obiema rękami trzymała wielką blaszaną skrzynię, przyciskając ją do ciała i stała, czekając na znak, jak ktoś przyzwyczajony do powstrzymywania swojej woli. Byłam bardzo poruszona, gdy ją zobaczyłam. Dotychczas nigdy, ani w sierocińcu nieopodal domu moich rodziców w Düsseldorfie, ani nawet na oddziale dziecięcym szpitala, gdzie pracowałam, zanim mój mąż został wysłany na służbę do obozu w Polsce, nie widziałam dziewczynki, która by aż tak źle wyglądała. Miała fatalnie obcięte włosy, które rysowały krzywą linię wokół głowy, biegnąc od jednego ucha przez czoło aż do karku, odkrywając białą chudą szyję niczym u chorej kobiety.
Z twarzy sterczały ostre kości policzkowe jak na czaszce kościotrupa grożąc, że przebiją cienką skórę, pozostawiając ciemną głębię oczodołów, w której świeciły ciemne oczy, niczym węgliki na chwilę, zanim zgasną. Pierwsza myśl, które przebiegła mi przez głowę to ulga, że nie przyprowadziłam z sobą Ludviga. Nie chcę, by mój syn wiedział, że istnieją dzieci, jak ona. Ścigałyby go w złych snach. Minęło już osiem miesięcy od naszego przyjazdu i nadal jest tu chroniony między murami od widoku wojny. Dziwny błysk pojawił się w oczach Heleny, kiedy na moment zwróciła ku mnie głowę i powiedziała: - Zaraz zobaczysz coś, czego nie można ujrzeć nigdzie na świecie. Gestem ręki nakazała dziewczynce wejść, obie odstawiłyśmy porcelanowe filiżanki na spodeczki i przyglądałyśmy się jej, jak przełożyła skrzynkę do jednej ręki, a drugą otworzyła furtkę, a następnie podeszła do stołu ciągnąc nogami. Z bliska wyglądała jeszcze gorzej: ciemne oczy, wielkie i matowe, jakby zdjęto z nich blask, powieki pozbawione rzęs; sucha i popękana cera, a na głowie długie fale pozostawione przez nożyczki.
Dziewczynka nie spoglądała ani na mnie ani na Helenę, jej wzrok wędrował na boki, jak żywa latarnia morska. Wydawało się, że nawet drgnęła jej powieka. Białe, wysuszone, spękane wargi także nie drgnęły, kiedy wyciągnęła wychudzone i poranione ramiona z wystającymi łokciami i położyła na stole skrzynkę, która okazała się być górną pokrywą walizki. Znajdujące się w środku truskawki były wielkie, jak męska pięść, tak głęboko czerwone, że prawie purpurowe i pełne soku. Wyobrażałam sobie, że gdy znajdą się w mojej ręce, to wytryśnie z nich kolor, którego nie będzie można zmyć.
Helena przysunęła stojącą na krańcu stołu białą glinianą miskę i przełożyła do niej truskawki jedna po drugiej. Monotonny ruch jej ręki był jak zaczarowany, gdy przekładała owoce, jakby to były wielkie perły, unosząc je do oczu, oglądając ze wszystkich stron i delikatnie układając do trzymanej w drugiej ręce miski. Dziewczynka stała bez ruchu, jak pomnik patrząc bez mrugnięcia okiem, jak zręczne ręce opróżniają blaszane pudełko. Opanował mnie nagły strach: czy ta nieruchoma dziewczynka doprowadziła Helenę do szaleństwa? Jak dostała zezwolenie, by przejść przez bramy obozowe? Zaledwie kilkoro mężczyzn z fabryki, którzy sprzątali w naszych domach, otrzymali zezwolenie, by dostać się na nasz teren, ale wszyscy oni byli barczyści i ładnie ubrani. Jakim cudem ta dziewczynka zdołała przekonać żonę komendanta
obozu, by ta pozwoliła jej wejść do domu? Czyżby miała w sobie jakiś urok? Od czasu, jak się tu przenieśliśmy, nie widziałam takiego dziwnego spojrzenia w oczach zazwyczaj praktycznej żony komendanta obozu. Przeniosła ostatnią truskawkę, wieńcząc nią delikatnie stożek, następnie pchnęła puste blaszane pudełko w kierunku dziewczynki i zwróciła się do niej, wskazując jednocześnie na mnie: - Ta pani, to żona sturmbannführera, od następnej soboty również jej będziesz przynosiła truskawki.
Dziewczynka skinęła głową. Jej spojrzenie latało w prawo i w lewo. Próbowałam protestować. Nie chciałam, żeby przychodziła do mojego domu, nie chciałam jej ponownie widzieć, lecz Helena przerwała mi i wskazując na mój dom powiedziała: - Dom pani znajduje się tam, na końcu ścieżki. (...)
Przekład: Michał Sobelman