"Nic złego nikt nie robił, czyli co mówią nam o polskich winach "Płuczki" Pawła Piotra Reszki

Kamil Cajmer
"Nic złego nikt nie robił, czyli co mówią nam o polskich winach "Płuczki" Pawła Piotra Reszki

Reportaże poruszające temat historycznych zjawisk, wydarzeń,
procederów można traktować jako zapis poglądów pokoleń na
temat owych sytuacji, jako historyczną ciekawostkę czy w końcu
jako źródło wiedzy na temat zdarzeń, które kiedyś miały miejsce –
i dobrze, że już minęły, stały się przeszłe, nie musimy zaprzątać sobie
nimi nadmiernie głowy, możemy potraktować je jako należące
do historycznych rejestrów, w myśl zasady „było, minęło”.
Ale w tego typu reportażach możemy dopatrzeć się także głębszego
sensu, spróbować wyciągnąć bardziej złożone wnioski i będzie
to dużo pożyteczniejsze poznawczo. Podobnie jest z najnowszą
książką Pawła Piotra Reszki Płuczki. Poszukiwacze żydowskiego
złota.
Reszka opisuje w niej powojenny proceder przekopywania mogił
ofiar na terenie obozów Zagłady w Bełżcu i Sobiborze w poszukiwaniu
tytułowego żydowskiego złota. Swój reportaż dzieli na
sześć głównych części zawierających między innymi wypowiedzi
osób z Bełżca i Sobiboru oraz okolicznych wsi, które dawniej zajmowały
się kopaniem w grobach, opisy tamtych wydarzeń – w tym
informacje dotyczące obław na kopaczy – zrekonstruowane przy
pomocy dokumentów państwowych, a także wypowiedzi archeologów
– Wojciecha Mazurka i Yorama Haimiego – badających
teren obozu Zagłady w Sobiborze czy relację mężczyzny od lat pomagającego
archeologom w pracach terenowych.
Pierwsza część reportażu Reszki jest pełna odrażających opisów
grzebania w ludzkich zwłokach – zarówno tych spalonych, przez
dawnych kopaczy nazywanych eufemistycznie „żużlem”, jak i tych
całych, na których przeprowadzano tak zwaną rąbankę. Polegała
ona na rozczłonkowywaniu ciał ofiar, najczęściej przy pomocy
łopat lub szpadli, oczywiście w nadziei na odnalezienie ukrytych
kosztowności.
Ale oprócz poznania tych zatrważających praktyk, analizując
wypowiedzi osób, z którymi rozmawiał autor, mamy także możliwość
zrozumienia przyczyn całego procederu. I – jak słusznie zauważa
Katarzyna Andersz w Chiduszu – kiedy zestawimy reportaż
Reszki z publikacjami na temat relacji polsko-żydowskich w czasie
wojny, a także z okresu przed i po niej, samo zjawisko kopania
w masowych mogiłach żydowskich ofiar nie powinno szokować1.
Analiza wypowiedzi kopaczy pozwala również zrekonstruować
obraz Żydów, jaki mieli i mają utrwalony ludzie biorący udział
w procederze, a także ich dzieci i wnuki. To daje nam z kolei możliwość
przyjrzenia się antysemickim stereotypom (których wiele
pośród wypowiedzi) i przekonania o tym, jak bardzo zakorzenione
są one w polskim społeczeństwie.
Wśród rozmówców i rozmówczyń Reszki dominuje przede
wszystkim niezachwiane przekonanie o rzekomym bogactwie
wszystkich Żydów – przy jednoczesnym podkreślaniu własnej
biedy (do tego jeszcze powrócimy). Można jednak dostrzec także
inne uprzedzenia. Pojawiają się opinie o Żydach-oszustach,
Żydach, którzy bezwzględnie egzekwowali długi („a jak chłop nie
oddawał, zabierali świnię i już”, „A jak ktoś nie oddał, to mu potem
Żyd wlazł na pole za pożyczkę”), Żydach, którzy „byli tylko na stanowiskach
wysokich”.

Jedna z rozmówczyń, dziewięćdziesięciotrzyletnia kobieta, zapytana,
czy szukanie złota było dobre, czy złe, odpowiada: „Gdzież
dobre?! Śmierdziało!”. Powraca tutaj również charakterystyczna

– choć trochę zapomniana – klisza o charakterystycznym zapachu
Żydów, a ściśle mówiąc – smrodzie. Jak zauważa Monika Pastuszko,
„ze wspomnień wynika, że Żydzi śmierdzieli czosnkiem
i cebulą, a ich dzielnica śmierdziała gównem i brudem” – i dodaje
– „w pewnym stopniu smród jest też rasowy. Rasowy o tyle, o ile
w podziale na rasy chodzi o wykluczanie. A smród świetnie się do
wykluczania nadaje. Taki smród nie jest już fizyczną cechą, tylko
syndromem nielubianej inności czy po prostu obcości”2.
Jak widać, rozmówcy i rozmówczynie Reszki powielają antysemickie
stereotypy nawet wtedy, gdy mowa nie o samych Żydach
jako ich dawnych sąsiadach, znajomych, ale także gdy rozmowa
tyczy się kopania w ciałach zamordowanych Żydów. Są one w nich
zakorzenione do tego stopnia, że przenoszą je nawet na przedmioty,
które kiedyś należały do Żydów.
Podążając tym tropem, warto przywołać również opinie
o „niedorobnych” pieniądzach. Wspomina o tym wielu bohaterów
i bohaterek reportażu, dodając, że ludzie w innych wsiach też tak
twierdzili. Kosztowności znalezione na terenach obozów Zagłady
nie pozwalały na rzeczywistą zmianę sytuacji materialnej. Ludzie
co najwyżej mogli kupić sobie jakąś odzież lub wyprawić wesele,
w najlepszym razie – wybudować nowy, skromny dom. Często
przywoływane są też historie o osobach, które lada moment marnowały
„pieniądze z Kozielska” na alkohol i nie zostawało im już
nic, co mogliby zaoszczędzić. Córka jednego z kopaczy żartobliwie
zarzuca ojcu: „A ja to nieraz mówię do taty: trzeba było zostawić
coś dla nas i podzielić, a nie że wszystko sprzedał, przepił, tak jak
to młode chłopaki”.
Według niektórych znalezione kosztowności miały być wręcz
przeklęte i przynosić ludziom pecha. W reportażu Reszki twierdzi
tak między innymi żona pewnego mężczyzny z Chlewisk.
A ten w swojej relacji – dla potwierdzenia jej słów – przytacza takie
nieszczęścia: jego pierwsza żona popełniła samobójstwo, siostra
pierwszej żony umarła młodo, a syn siostry zginął w wypadku
samochodowym.
Mimo takich opinii i poglądów dotyczących uczestnictwa w kopaniu,
mimo tego, że „ludzie gadali”, w końcu pomimo – co prawda
dość nieudolnych, lecz jednak czasem skutecznych – działań
funkcjonariuszy milicji, osoby biorące udział w procederze zupełnie
się do niego nie zniechęcały. Były bowiem przekonane o mo
ralnej neutralności swoich czynów. Nawet po latach w swoich wypowiedziach
podkreślają, że „kopanie, to i tak nie pomogło ani nie
zaszkodziło temu umarłemu. Nic złego nikt nie robił” oraz że „jak
one już były martwe, a tu bida była, to nie jest grzech”. Natomiast
gdy Reszka stwierdza, że to byli ludzie, rozmówczyni z Chlewisk
odpowiada: „Ale nieżywe”.
Na to głębokie przekonanie o moralnej neutralności uwagę
zwraca również Michał Bilewicz, psycholog społeczny, którego
wypowiedź autor przytacza w Płuczkach. Bilewicz słusznie przypomina,
że przecież pod refleksję moralną nie kwalifikowało się nie
tylko przekopywanie mogił, ale także sama przemoc wobec Żydów
– szczególnie podczas okupacji: „Zabić Żyda nie było działaniem
złym, tylko obojętnym moralnie”.
Kwestia ta uderza jeszcze bardziej, kiedy zestawimy ją z innymi
wypowiedziami tych samych osób, w których podkreślają one, że
w niedzielę się nie kopało, bo „każdy był bogobojny, wierzący
i uważał, że w niedzielę nie należy pracować”. Święto było ważniejsze
i bardziej rygorystycznie przestrzegane niż moralne czy
społeczno-kulturowe3 zakazy wynikające z szacunku dla ciał zamordowanych
ludzi. Pokazuje to, jak daleko posunięte było odczłowieczenie
Żydów, które pozwoliło kopaczom kontynuować
proceder przez kilkadziesiąt lat po wojnie, a także zachować dobre
mniemanie o sobie. Jeden z rozmówców chwali się nawet swoją
uczciwością, bowiem zawsze dzielił się po równo znalezionymi
kosztownościami z osobami, z którymi akurat kopał, a kiedy inni
kradli, on nigdy się nie wtrącał.

(...)

© Copyright 2014