Droga w góry

Marek Bochniarz
Micol Roubini
Droga w góry
Droga w góry

– Zdjęcie z wiosny 1919 roku. Trzypoziomowy drewniany
budynek z sadem po stronie długiego balkonu. W tle
można dojrzeć gruby las sosnowy i rzekę.
Nie rozumiałam, dlaczego mój dziadek ukrywał jedyne
zdjęcie domu, w którym się urodził – mówi narratorka
Micol Roubini w swoim filmie Droga w góry. Ale tej
fotografii nam nie pokazuje.
Przeciągły szum wiatru. Na tle wzoru w słoje drewna wraz z niskim
uderzeniem bębna pojawia się tekst: „Ten film jest oparty
na podstawie kilku obiektów i dokumentów należących do mojej
rodziny, które zostały znalezione po śmierci mojego dziadka.
Urodził się w 1923 roku w Jamnem, miasteczku na styku Polski
i Ukrainy. To zdarzyło się w czasie wojny. W drodze powrotnej ze
szkoły zastał swój dom pusty. Jego ojciec, matka i brat zostali zamordowani.
Tego dnia uciekł i nigdy już nie wrócił w tamte strony.
W 1957 roku wyemigrował do Włoch wraz z żoną i córką. Nikt
nigdy od niego potem nie usłyszał o domu rodzinnym w miejscowości
Jamnem”.
Tak rozpoczyna się film dokumentalny Droga w góry, któremu
artystka wizualna Micol Roubini poświęciła siedem lat pracy.
Wydawało jej się, że dobrze zna swojego dziadka Samuela Tagera
– człowieka bardzo ciepłego i pełnego humoru. Dorastała, słuchając
jego historii z młodości. Ale opowieści o dzieciństwie zmyślał.
Zwykle budował historie, w stylu: „Wiesz, urodziłem się w bardzo
fajnej dolinie, gdzie było wyjątkowo pięknie”. Co prawda przyznawał,
że jego rodzina zginęła, ale – co wnuczce wydawało się bardzo
dziwne – nigdy nie czuła, aby było to dla niego dramatyczne przeżycie.

– Wiedziałam, że stracił całą rodzinę, ale mówił: „Nie wiem,
jak to się stało... Być może mój młodszy brat ocalał?” – wspomina.
Wszystkie te historie były bardzo nieokreślone. Nabierały trochę
więcej jasności dopiero w momencie, w którym Tager trafiał do
Moskwy. Ale nim tam dojechał, przez pięć lat przebywał na Syberii,
gdzie pracował w przemyśle metalurgicznym.
– Domyślam się, że został zesłany do obozu pracy. Nie dlatego,
że był Żydem, ale za bycie Polakiem. Ci Polacy, którzy ocaleli w tym
rejonie Ukrainy, byli zsyłani na roboty. Ale o tym okresie niewiele
wiemy – opisywał go w zaledwie paru słowach. Nie wiemy nawet,
w jakich dokładnie okolicznościach trafił do Moskwy, gdzie poznał
naszą babkę. Ona też była Żydówką, pochodziła z Odessy. Część
jej rodziny zginęła. Do Moskwy przyjechała z matką i siostrą. Tam
w 1950 roku urodziła się moja matka. W 1957 roku dziadkowie
przeprowadzili się do Warszawy, gdzie mieli znajomych. Potem
ubiegali się o wyjazd za granicę. Dziadek w zasadzie nie planował
jechać do Włoch. Po prostu chciał opuścić kraj. A we Włoszech
miał wuja, który też pochodził z okolic Jamnego. Nie można było
wyjechać ze Związku Radzieckiego, o ile nie miało się jakiejś rodziny
za granicą – opowiada Micol.
Rodzina Tagera dotarła pociągiem do niewielkiego, rolniczego
i niezbyt interesującego miasteczka leżącego niedaleko Bergamo.
Samuel pracował tam przez pewien czas. Potem ostatecznie przeprowadzili
się do Mediolanu. Całe życie spędził we Włoszech. Gdy
zmarł czternaście lat temu, Micol miała już ponad dwadzieścia lat.
I dopiero wtedy rodzina natrafiła na dokumenty dziadka, odkryła
prawdę o tym, co stało się w Jamnem. Wśród papierów z emigracji
obok wizy wystawionej przez ambasadę Włoch znaleźli „wykaz
rzeczy posiadanych przez Samuela Tagera, podróżującego z Warszawy”.
Nie mogąc wywieźć pieniędzy, zakupił różne przedmioty,
które potem planował sprzedać, by mieć za co utrzymać rodzinę
w pierwszych miesiącach życia w nowym kraju. Ale dziwnym
trafem te obiekty, które Micol traktuje jak artefakty archeologiczne,
bardziej realne od zmyślonych opowieści dziadka, pozostały
w domu rodzinnym na zawsze. W dokumentach wspomniane były
daty i miejsca niepasujące zupełnie do tych, które dotąd znała.

(...)

© Copyright 2014