Zrozumieć żydowskość

Norbert Honsza

Norbert Honsza

Zrozumieć żydowskość.

Dyskurs o niemiecko-żydowskich konotacjach

 

Pojęcie literatury niemiecko-żydowskiej, owego przysłowiowego żydowskiego Parnasu, do dziś obłożone jest pewną anatemą. Chociaż negatywnych odniesień należy w tym przypadku szukać znacznie wcześniej, to tak naprawdę dopiero w okresie narodowego socjalizmu do literatury tej przywarł zideologizowany synonim „antyniemieckości”. Stąd wręcz śmieszne stwierdzenie Adolfa Bartelsa na początku lat dwudziestych ubiegłego wieku, obnażające zresztą nędzę intelektualną autora, że Żyd nie może zostać niemieckim poetą. Autorzy takich wypowiedzi, od których aż roi się w niemieckich historiach literatury, a priori odrzucali wszelką symbiozę kulturową, ponieważ nigdy nie istniała jednorodna definicja niemiecko-żydowskiej literatury, mówiąca co najmniej o kilku modelach interpretacyjnych – od literatury niemiecko-żydowskiej jako tzw. syntezy kulturowej aż po niemiecką literaturę tworzoną przez pisarzy pochodzenia żydowskiego. Egzegeci tej literatury chętnie powoływali się m.in. na wydarzenia związane z przetłumaczeniem Biblii przez Marcina Lutra, atencją Johanna Wolfganga Goethego dla kultury żydowskiej czy też wiązali to z „banalnym” faktem uzyskania światowego rozgłosu przez Franza Kafkę. Nie należy jednak we współczesnym dyskursie o literaturze niemiecko-żydowskiej oczekiwać zbyt gorących „wyznań miłosnych”, bowiem już Friedrich Nietzsche dosyć niechętnie przyznał, iż literatura niemiecka zawsze posiadała pewne „żydowskie piętno”, sugerując w liście do przyjaciela dokonanie starannej klasyfikacji żydowskich i półżydowskich pisarzy, artystów i uczonych, obficie przewijających się w niemieckim życiu społecznym. Takich skrupulatnych zestawień dokonano później bez oporów w Trzeciej Rzeszy, co ułatwiło uruchomienie perfekcyjnych mechanizmów ludobójczych. W latach trzydziestych ubiegłego stulecia następuje w Niemczech niespotykana w dziejach europejskiej kultury „czystka antyżydowska”, objawiająca się zresztą nie tylko w rozprawach germanistycznych Franza Kocha czy Adolfa Bartelsa.

 

Mówiąc o literaturze żydowskiej, nie sposób nie wspomnieć o kilku znaczących faktach, związanych z żydowskim oświeceniem. Decydując się na przewodnie hebrajskie słowo „Haskala”, wypowiedziano się jednoznacznie po stronie rozumu w opozycji do objawienia, nie preferując w tym kontekście języka hebrajskiego, wybierając częściej jako środek ekspresji język niemiecki. Językiem niemieckim wypadało mówić i ew. pisać jako „językiem kultury”. Podobnie jak chrześcijańskiej Europie patronował język łaciński i grecki, tak w oświeconej warstwie Żydów intelektualnym „narzędziem” stał się język niemiecki. Pozwoliło im to wyjść z getta i używać języka przybranego kraju. Dzięki tej tendencji zwiększył się dość raptownie dostęp do kultury świeckiej.

To lingwistyczne poplątanie miało swoje konsekwencje kulturowe. Właśnie język jidysz, częściowo postponowany jako język nieboski i niehistoryczny, miał być dla wielu tradycyjnie pobożnych Żydów czymś tymczasowym i przejściowym, po czym chciano powrócić do hebrajskiego języka Tory. Ale filolodzy uporządkowali gramatykę i składnię do tego stopnia, że w latach trzydziestych XX wieku językiem tym posługiwało się 11 milionów ludzi. Słusznie dywaguje Paul Johnson w Historii Żydów, iż „jidysz był bogatym, żywym językiem, gwarą plotki miejskiego plemienia. Charakteryzowały go ograniczenia związane z jego pochodzeniem. Było bardzo niewiele słów w jidysz nazywających zwierzęta czy ptaki. Właściwie nie miał słownika wojskowego. Braki uzupełniano z niemieckiego, polskiego, rosyjskiego. Jidysz zapożyczał szczególnie łatwo: z arabskiego, hebrajsko-aramejskiego, z każdego języka, który napotkał na swej drodze. Z drugiej też strony wnosił swój wkład: do hebrajskiego, do amerykańskiego angielskiego. Główną jednak jego zaletą była wewnętrzna subtelność, zwłaszcza w charakterystyce ludzkich typów i emocji. Był to język wiedzy ulicznika, bystrego pechowca, język cierpienia, rezygnacji, które łagodził humorem, gryzącą ironią i przesądem. Isaac Bashevis Singer, największy praktyk tego języka, wskazywał, że jest to „jedyny język, którym nigdy nie mówili władcy”.

Wielu Żydów wytrwale dążyło – po okresie bycia w zamkniętej kulturze rabinistycznej – do wejścia w krąg kultury europejskiej, co im w znacznej mierze – jak znakomitemu poecie niemieckiemu Heinrichowi Heinemu – ułatwił chrzest. Jego stosunek do judaizmu był w zasadzie przez całe życie negatywny, kiedy pisał o trzech rdzennych plagach ludzkości: biedzie, bólu i żydowskości. W swych ocenach był niesprawiedliwy, chwiejny i ambiwalentny. Korzystał bez zastrzeżeń z finansowej pomocy wuja bankiera, którego przez całe życie krytykował. Nie szczędził również kąśliwych i zjadliwych uwag (służący kłaniają się jego nocnikowi) pod adresem barona Jamesa de Rothschilda, z którego pomocy, notabene, również skwapliwie korzystał. Heine był jednym z wielu, których Marcel Reich-Ranicki określił jako „Ruhestörer” (wichrzyciel), był poetą, którego odrzucono, ponieważ nie dało się z powodów pseudoreligijnych i rasistowskich połączyć „niemieckości” z „żydostwem”. Swój chrzest potraktował bardzo pragmatycznie, ponieważ był „biletem wejściowym” do kultury europejskiej. Żałując w późniejszych latach tego czynu, nadal jednak nie chciał być „publicznym” Żydem. Ten „świecki intelektualista” był nieco naiwny i równocześnie bezczelny, skoro zakładał, że zamożni Żydzi będą go utrzymywać przez całe życie. Niemcom mocno doskwierało uczucie, że ma znakomicie wyczulone ucho nie tylko na język, lecz również kulturę niemiecką. „Próbowali oskarżać go – pisze Paul Johnson – o ‘żydowską powierzchowność’, mającą być przeciwieństwem prawdziwie niemieckiej głębi. Oskarżenia nie można było utrzymać, było tak oczywiście nieprawdziwe. Wyglądało, jak gdyby wyrafinowany talent destylował się poprzez wiele niemych pokoleń w getcie, nabywając coraz to nowej siły genetycznej, a potem nagle wybuchnął, znajdując w języku niemieckim początków dziewiętnastego wieku swoje najdoskonalsze narzędzie. Pojawił się problem: między Żydami i Niemcami istniał szczególny związek intelektualny.

Niemieccy Żydzi byli nowym zjawiskiem w kulturze europejskiej. Dla niemieckich antysemitów stanowili emocjonalny problem niemal nie do zniesienia, ucieleśniony w Heinem”. Nie wszystkim jednak w pierwszej połowie XIX wieku łatwo było pogodzić się z głębszą symbiozą z niemieckością. Wielu liberalnych mężów (S. L. Steinheim, S. Hirsch) nawoływało w swych pismach do przyjęcia kultury niemieckiej tylko w tych przypadkach, jeżeli nie podważa się żydowskiej religii. Przy okazji powstawało wiele nieco pozornych działań emancypacyjnych, jak choćby salon berliński Rahel Varnhagen, zabiegający o ożywienie już nieistniejącej żydowskiej kultury salonowej.

(...)

© Copyright 2014