Życie w kłopocie

Jakub Głaz

ŻYCIE W KŁOPOCIE

Turystyczna mapa Generalnego Gubernatorstwa
to najdziwniejsza ilustracja z książki o… architekturze
III Rzeszy w Polsce. Przecież nie uprawia się turystyki
w przedpiekle. Oraz, raczej, niczego się nie buduje.
A jednak.

Wojna nie kojarzy się z cywilnym budowaniem. Bunkry, umocnienia, mosty, wyrzutnie, schrony – ten repertuar jest oczywisty. Mieszkania, dzielnice, ba, nawet nadawanie nowego stylu – tu już gorzej, to się nie mieści nawet w języku. Domy są sprzed wojny albo powojenne. Nie słyszy się, by ktoś zamieszkiwał budynek wojenny lub okupacyjny. Nikt też nie mówi, że kąpał się w wojennym jeziorze. Tymczasem podczas II wojny światowej Niemcy budowali zarówno na polskich terenach włączonych do Rzeszy, jak i w Generalnym Gubernatorstwie. Nie tylko adaptowali lub przerabiali budynki administracyjne i reprezentacyjne, ale także stawiali użytkowane do dziś mieszkaniowe osiedla – w zaskakująco dużej liczbie, między innymi w Poznaniu, Łodzi, Ciechanowie czy Kępnie. Albo – rękami żydowskich więźniów skazanych potem
na śmierć – kopali niecki rekreacyjnych jezior: poznańskiej Rusałki i, częściowo, Malty.
   O nich, a także wielu niezrealizowanych koncepcjach – planach „ostatecznego ukształtowania tych terenów w duchu niemieckim” – mówią dwa ostatnio opublikowane tomy. Pierwszy, bardziej okazały i szerzej promowany: Kłopotliwe dziedzictwo? Architektura Trzeciej Rzeszy w Polsce wydało krakowskie Międzynarodowe Centrum Kultury. Drugi to o rok wcześniejsza, skromniejsza, niemal bliźniacza Urbanistyka i architektura okresu III Rzeszy w Polsce od wydawnictwa Nauka i Innowacje z Poznania. Oba tomy są pokłosiem naukowych konferencji – wielogłosem biorących w nich udział historyków sztuki i badaczy architektury. Częściowo to ci sami autorzy, choć nieco inaczej ujęte są podjęte przez nich tematy.

Niemal bękarty

W powszechnej świadomości architektura czasów wojny w zasadzienie istnieje. Im mniej oficjalny, a bardziej zwyczajny jest budynek z czasów nazistowskich, tym mniej jego użytkownicy zdają sobie sprawę ze stojącej za nim historii. Opowieści przemilczanej i – jak się okazuje – również bardzo słabo badanej przez wiele powojennych dekad aż do lat 90. minionego wieku. Stąd też „kłopotliwe dziedzictwo” zawarte w tytule większego tomu, lecz – opatrzone znakiem zapytania.
   „Kłopotliwe” znaczy bowiem nie tyle „niewarte użytkowania lub zachowania”, ile – nawiązując do sformułowania przejętego kiedyś przez Filipa Springera – najgorzej urodzone. Straszniejszych rodziców niż nazistowskie Niemcy trudno sobie wyobrazić, co jednak nie przekłada się na złą jakość budowlanego potomstwa. Jeśli wymazać mu metrykę – zazwyczaj jest neutralne w odbiorze, dalekie od arcydzieła, ale i totalitarnego monumentalizmu. Często zgrabniejsze od podobnego w formie i zamiarze socrealizmu z przełomu lat 40 i 50., który nawet w budownictwie mieszkaniowym epatował pałacowymi formami. Mieszkaniówka III Rzeszy jest bardziej schludna, przytulna, proporcjonalna – zgodnie z niemieckimi przyzwyczajeniami. Jak wygląda? Kiedy się narodziła? Gdzie jej szukać, lub – by być bardziej ścisłym – gdzie się ukrywa?
   Przewodnicy po „kłopotliwym dziedzictwie” zabierają nas do wybranych miast i regionów. Nie stworzyli zatem syntezy wszystkich dokonań Rzeszy na terenie dzisiejszej Polski. Oferują raczej rozbite zwierciadło, którego fragmenty ukazują gruntownie lub wciąż jeszcze słabo przebadane (to przypadek okupacyjnej Warszawy) dokonania z czasów Reichu i GG. Inne są też ramy czasowe: to nie tylko opowieść o czasach wojny. Na dawnych terenach Niemiec cezurą jest rok 1933, na obszarze II RP – 1939, zmierzch inwestycji następuje wszędzie już na przełomie lat 1942/1943, gdy niemiecka gospodarka wjeżdża na tory wojny totalnej. Jeszcze większe komplikacje dotyczą geografii. Inne podejście do budowania było na terenach przedwojennej Rzeszy, odmienne na ziemiach bezpośrednio do niej włączonych, a jeszcze inne i chyba najbardziej zróżnicowane – w Generalnym Gubernatorstwie, gdzie stołeczne alte Deutsche Stadt Krakau miało rozwijać się i pięknieć, natomiast zredukowana do stolicy powiatu Warschau podupadać i – w dalszej, mglistej perspektywie – kurczyć, zgodnie z koncepcją znaną pod nieprawidłową nazwą planu Pabsta.                             Celowe wymazywanie, redukowanie i burzenie, nie tylko żydowskiej spuścizny, było zresztą jednym z elementów przeobrażeń, jakim miały zostać poddane ziemie, gdzie – zacytujmy paskudną opinię przytoczoną w jednym z rozdziałów Kłopotliwego dziedzictwa – panowała „sarmacko-żydowska niegospodarność”.

Wawel po niemiecku

Mglistych perspektyw jest zresztą więcej, bo wbrew temu, co można przypuszczać, kierując się mitem germańskiej organizacji i porządku, w 1939 roku nie było całościowej wizji zakresu i przekształceń nie tylko podbitych ziem, ale i na przykład Wrocławia, gdzie konkurowały ze sobą dwa niezrealizowane pomysły na nową, monumentalną dzielnicę. Konkretne i częściowo urzeczywistnione plany krystalizowały się dopiero w kilku miejscach przez pierwsze trzy lata wojennych inwestycji. A i to nie wszędzie. Ścierały się różne koncepcje i projekty, a także stojące za nimi charaktery – zarówno urbanistów i architektów ściągniętych na „nowy niemiecki Wschód”, jak i kierujących się osobistymi ambicjami rządzących z Hansem Frankiem na czele. Ten, jak powiadano złośliwie, „król Polski” nie tylko wprowadził się na Wawel, ale i częściowo, nie bez udziału polskich projektantów, nadał jego mniej istotnemu fragmentowi kształt, który oglądamy – z małą zmianą – do dzisiaj.
   Podobnych przeobrażeń w starej tkance miast było znacznie więcej. Znany i w miarę oczywisty jest przypadek przeróbki „zdegenerowanej” kamienicy Adolfa Szyszko-Bohusza z czasów międzywojnia przy krakowskim Rynku Głównym. Jednak o tym, że Niemcy przekształcali „własną” architekturę sprzed I wojny światowej, wiedzą w zasadzie tylko specjaliści. Stało się tak nie tylko z poznańskim zamkiem przerobionym na rezydencję Hitlera po gruntownej zmianie wnętrz i częściowych przemianach bryły. Oto przy poznańskim placu Wolności nadano znacznie prostsze formy „kosmopolitycznym” i zbyt dekoracyjnym budynkom z początków XX wieku. Wbrew powszechnej intuicji Hotel Rzymski zyskał dzisiejszy kształt nie dzięki powojennej odbudowie, lecz pięć lat przez jej zakończeniem. W podobnym duchu przebudowany został teatr w Gdańsku, w duchu klasycyzmu planowano uprościć także typowy dla zaboru austriackiego, rozbuchany formalnie budynek teatru w Bielsku.
Naziści nie byli jednak konsekwentni: klasycystyczne wnętrze Sejmu Śląskiego przerobili z kolei w ciężkim stylu à la kancelaria Rzeszy.

Uwspólniona niechęć

Sanacji w historyzującym duchu poddawano również pojedyncze gdańskie kamienice Starego Miasta. W Poznaniu poprawiono tak całą wschodnią pierzeję Starego Rynku, co paradoksalnie było niespełnionym przedwojennym marzeniem Zbigniewa Zielińskiego. Walczył on o oczyszczenie dawnej architektury z przeróbek i nadbudów z przełomu XIX i XX wieku – okresu równie nielubianego przez polskich i niemieckich architektów międzywojnia. Te zdecydowane i zakrojone na szeroką skalę działania były, rzecz jasna, możliwe dzięki totalitarnej machinie III Rzeszy, która nie liczyła się zbytnio z własnością, a także, co oczywiste, z przyzwyczajeniami lub tradycją – w tym również rodzimą, traktowaną wybiórczo. Dojście do władzy naziści nazwali rewolucją, co przełożyło się wkrótce na podejście do budowania: całkowite odejście od nie tak znów powszechnych i popularnych form „zdegenerowanego” modernizmu reprezentowanego przez Bauhaus, negację dokonań czasów Cesarstwa i – w przypadku architektury mieszkaniowej lub prowincjonalnej – odwołanie się do wybranych aspektów tradycji osadzonej w początkach XIX wieku. Inaczej rzecz
miała się z budowlami władzy i reprezentacji. Tu królował totalitarny monumentalizm znany z norymberskiego stadionu, kancelarii Rzeszy czy ikonicznych planów przeróbki Berlina na Germanię autorstwa Alberta Speera, a także – przygotowywanych w podobnym duchu – projektów przeobrażeń centrów innych dużych miast.
Podobnie jak plany przekształceń podbitych ziem, nazistowskie podejście do architektury i urbanistyki nie było jednoznaczne. Po jednej stronie z gruba ciosane obiekty władzy, monumentalne aleje paradne i ludowe hale. Równie silnie osadzone w powszechnych wyobrażeniach o III Rzeszy, co faktycznie nieistniejące, bo ich budowę odkładano na czasy po wojnie. Z drugiej strony – skromna lub nawet surowa w formie, o niepozornej skali, coraz mocniej standaryzowana architektura mieszkaniowa.
Formalnie zapatrzona w przeszłość, ale z ducha współczesna: rozrzedzona i funkcjonalna, zanurzona w zieleni. W prostych blokach lub domkach krytych wysokim „niemieckim” dachem oferująca światło i powietrze jak z obietnic modernistycznych manifestów. Dziś prawie nieuświadomiona, ale za to – istniejąca. Użytkowana z zadowoleniem i bez wiedzy, że liczba mieszkań lub podział na kwartały albo „jednostki” miał odpowiadać partyjnej strukturze NSDAP i ułatwiać kontrolę społeczeństwa.
Tak miało dziać się również w większej skali: projektowanych w oparciu o swego rodzaju moduły modelowych miastach powiatowych i otaczających je wiejskich satelitach. Prostota, rozdrobnienie, hierarchia, kontrola i celowa ucieczka od dającej anonimowość wielkomiejskości, na którą nazistowscy ideolodzy mieli alergię.

(...)

Jakub Głaz

Urbanistyka i architektura okresu III Rzeszy w Polsce, pod redakcją Karoliny Jary i Aleksandry Paradowskiej, Wydawnictwo Nauka i Innowacje, Poznań 2019

Kłopotliwe dziedzictwo? Architektura Trzeciej Rzeszy w Polsce, pod redakcją naukową Jacka Purchli i Żanny Komar,
Międzynarodowe Centrum Kultury, Kraków 2020

© Copyright 2014