O strachach, realnych i symbolicznych

Zbigniew Pakuła
Z Wojciechem Olejniczakiem rozmawia Jakub Mikołajczak

O STRACHACH – REALNYCH I SYMBOLICZNYCH.
O GRANICACH, TYCH NAOCZNYCH I TYCH NIEWIDZIALNYCH…

Rozmowa Jakuba Mikołajczaka z Wojciechem Olejniczakiem,
fotografem, filmowcem, animatorem kultury, prezesem Fundacji TRES,
twórcą i kuratorem Galerii na Starym Dworcu w Zbąszyniu.

Na granicy światów. Kantury – polne strachy z okolic Jerozolimy Erwina Schenkelbacha w dworcowej galerii w Zbąszyniu to kolejna już wystawa, projekt związane z kulturą żydowską, jakie zorganizowała Fundacja TRES. Kiedy zainteresowałeś się tym tematem, jakie było źródło i początki przygody TRESU z judaizmem?


Pochodzę ze Zbąszynia, niewielkiego miasta w Wielkopolsce, w którego historii ważną datą jest rok 1938. Gdzieś wcześniej znane były mi zasłyszane jak przez mgłę fakty z tego okresu. To nie była skrywana historia, o tym mieszkańcy – szczególnie ci starsi – coś niecoś wiedzieli, pamiętali, ale nie żyło to w oficjalnym informacyjnym obiegu. Wszystko dla mnie nabrało intensywnych barw dopiero, gdy dotarłem do książki Jerzego Tomaszewskiego Preludium zagłady1. To była pierwsza monograficzna pozycja dokumentująca wydarzenia związane z Polenaktion, czyli wypędzeniem z III Rzeszy około 17 tysięcy polskich Żydów. Zupełnie na nowo i ze zdumieniem przeczytałem w książce warszawskiego historyka o nie tak odległej historii mojego miasta. Jako mieszkaniec Zbąszynia, znający jego realia, topografię opisywanych miejsc, inaczej odbierałem tę książkę niż każdą inną książkę historyczną. Te nazwy coś mi mówiły, wiedziałem, gdzie mieściła się poczta, gdzie szpital, gdzie kto mieszkał… Szczególnie jednak zaintrygowały mnie w książce listy kilkunastoletniej dziewczynki, Grety Schiffmann, pisane ze Zbąszynia do brata, który przebywał w tym czasie na obozie dla syjonistycznej młodzieży w okolicach Białegostoku. O tyle wydawało mnie się to ciekawe, że Greta nie posługiwała się żadną wiedzą na temat okoliczności przesiedlenia, na temat ogólnej sytuacji, w której w październiku 1938 roku znalazła się grupa 8 tysięcy Żydów przywiezionych na zbąszyński dworzec
z Berlina, Hamburga, Dortmundu, Lipska, Frankfurtu… Dziewczynka po prostu zdawała relację z tego, jak wygląda jej codzienność, zwykłe dni, zwykłe zajęcia, co ją trapi, z kim i jak spędza czas. Pisała na przykład o kursie pieczenia, spacerach i niedzielnym menu. Umówiony z profesorem Tomaszewskim, wybrałem się do Warszawy. Tutaj okazało się, że listów jest więcej, a osoba opracowująca interesujące mnie listy to Gertruda Pickhan. Ten nowy trop zaprowadził mnie do Berlina. Listów okazało się rzeczywiście dużo więcej. Od Gertrudy Pickhan dowiedziałem się też, że brat Grety Schiffmann – Salomon – przeżył wojnę i mieszka obecnie w Izraelu. Kolejna więc wyprawa – to Izrael. Spotkałem się z Salomonem. Jeszcze przed wyjazdem zaczęła się rodzić koncepcja, by zrealizować jakiś projekt, może film upamiętniający ten fragment historii mojego miasta. W końcu zbliżała się siedemdziesiąta rocznica wydarzeń zbąszyńskich. Otworzył się wór pomysłów, ale też powstało grono osób skupionych wokół tego tematu i wciąż rozrastała się sieć powiązań, kontaktów. I tak poprzez siatkę rekomendacji i poleceń dotarłem w Izraelu do Erwina Schenkelbacha.

To znaczy, że wcześniej jego nazwisko nie było Ci znane?


Nie znałem ani jego nazwiska, ani działalności, ani zdjęć, a jak się okazało, w jego i mojej biografii są podobne wątki fotograficzne. Zbliżyło nas do siebie to, że obaj jesteśmy synami fotografów i dziś zajmujemy się również fotografią. Jak mawiał Erwin, obaj „piliśmy wywoływacz razem z mlekiem matki”. Erwin okazał się bardzo otwartym, ciekawym świata człowiekiem. Dzięki podobnym doświadczeniom z dzieciństwa złapaliśmy szybko nić porozumienia. Nasze rozmowy już od pierwszego spotkania były bardzo owocne, mieliśmy plany ich kontynuacji w innych przestrzeniach. Narodziła się koncepcja wspólnej wystawy. Erwin, wciągnięty w moją opowieść o dworcu w Zbąszyniu, opowiedział mi o swoim cyklu zdjęć z opuszczonego dziś starego dworca w Jerozolimie. Odnaleźliśmy tu nagle wiele punktów wspólnych. Jawiło się to tak, jakby pomiędzy tymi dwoma dworcami, odległymi o tysiące kilometrów, była jakaś niezwykle silna, symboliczna więź. Tak jakby ci ludzie, którzy w 1938 roku chcieli z tego dworca wyjechać, pielgrzymowali do kolejnego…

(...)

© Copyright 2014