To

Agnieszka Kostuch

TO

„wiosenne roztopy odsłaniają kikuty macew, przypominając o ludziach, których, tak jak zaplanowano, prawie nikt nie pamięta?”1 – pyta Rafał
Hetman na początku swojej debiutanckiej książki Izbica, Izbica. Z czarno-białej fotografii zamieszczonej na okładce spogląda na nas kilkunastoletni
chłopiec. To, co najbardziej rzuca się w oczy, to jego szeroki uśmiech i śmiejące oczy. Jak wyjaśni mi później autor, który sam dokonał
wyboru zdjęcia, chciał, żeby to był everyman, chłopak z ulicy, a raczej z błotnistej drogi Izbicy, bez przypisanego mu wyznania. Bo w Izbicy
przed wojną mieszkali Polacy wyznania mojżeszowego i katolickiego. Ci pierwsi stanowili około 95% ogółu mieszkańców miasta, obecnie zaś nie
ma tam ani jednego ich potomka. Z około czterotysięcznej społeczności żydowskiej koszmar Zagłady przetrwało kilkanaście osób. Wśród z nich
był Tojwi (Thomas) Blatt, którego Hetman uczynił jednym z głównych bohaterów swojej książki. To, w jaki sposób autor opowiedział historię
jego i innych osób związanych z Izbicą, w jaki sposób opisał miejsce – małą miejscowość na Zamojszczyźnie, której nazwa wielu czytelnikom
przed lekturą nic nie mówi – czyni tę książkę wyjątkową. Mimo że jej treść ma wielką wartość poznawczą, to właśnie forma decyduje o sile
przekazu książki, wciąga czytelnika w spiralę skojarzeń – zarówno historyczno-literackich, jak i z życia wziętych. Sposób narracji intryguje
i nie pozwala rozstać się z tą opowieścią po odłożeniu książki na półkę. Dlatego na początku skupię się właśnie na formie. Tym bardziej że sam autor w udzielonym mi wywiadzie powiedział, iż jej wybór był dla niego sprawą kluczową do rozpoczęcia pisania książki. 

   W moim odczuciu do najbardziej wyrazistych cech narracji Izbicy… należą: polifoniczność, czytelność, plastyczność i dyskrecja. Hetman
oddaje głos zarówno osobom już nieobecnym, między innymi Blattowi, jak i współczesnym mieszkańcom Izbicy czy osobom całkowicie z tym
miastem niezwiązanym. Ten wielogłos – dzieci i dorosłych, osób wyznania mojżeszowego i katolickiego, żyjących przed wojną, w PRL i obecnie –
sprawia, że oglądamy to miejsce z różnych perspektyw. Autor jak ognia unika generalizowania i tym samym uczy nas nieczynienia tego w ocenie
ludzkich zachowań. Ale jest to nauka podana subtelnie, właśnie dzięki sposobowi snucia narracji, a nie wprost poprzez wykładnię swoich przekonań.
Dyskretny narrator nie stawia siebie na pierwszym planie, lecz w tle swoich bohaterów. Niektóre rozdziały stanowią zbiór wypowiedzi
ludzi, których spotyka, bez jednego autorskiego komentarza. W ten sposób Hetman stawia siebie w roli rzetelnego reportera, jednak nie zatrzymuje
się na tym. Słuchanie to tylko element jego pracy. Drugą jej równie ważną częścią jest zszywanie zasłyszanych opowieści z faktami historycznymi,
przeczytanymi relacjami ocalałych oraz konfrontacja z literacko-medialną narracją o Zagładzie i pamięci. W ten sposób autor buduje wielopiętrową
opowieść literacko-historyczno-filozoficzną. Najbardziej widocznym jej elementem jest warstwa historyczno-dokumentalna, za którą odpowiada
Hetman-reporter. Następna to warstwa literacka, którą świetnie buduje Hetman-czytelnik, pasjonat literatury faktu, odwołujący się do
reportażu Hanny Krall o wizycie Tojwiego Blatta w Polsce czy do książki Anny Zawadzkiej Lata czterdzieste. Początki polskiej narracji o Zagładzie
o między innymi uniwersalizacji ludzkości, zanikaniu Żydów z pamięci zbiorowej, sfery publicznej i języka. Warstwa filozoficzna znajduje się
najgłębiej. Autor – najczęściej nie wprost, lecz przywołując opowieści, obrazy – stawia ważne pytania natury etycznej, niezwykle aktualne,
których mimo zawoalowania nie sposób nie usłyszeć.
   Biorąc pod uwagę omówioną wyżej polifonię, zadziwia druga cecha tej narracji – czytelność. Polega ona na tym, po pierwsze, że tutaj
nic nie jest „przegadane”, po drugie – wszystko jest podane w sposób zrozumiały. Jedyne, co może przeszkodzić czytelnikowi, to brak jego
uwagi. Ale wydaje mi się, że trzeba by wykazać naprawdę dużo złej woli, by nie potrafić się skupić na opisywanych obrazach i sytuacjach,
bo Hetman nader sprawnie potrafi je odmalowywać. I tu dochodzimy do kolejnej wspaniałej cechy jego narracji – plastyczności. Dzięki niej
możemy autentycznie poczuć się gościem w przedwojennej Izbicy, utkwić butem w błocie, które było wówczas wszechobecne, oprzeć się
o drewniany płot, zobaczyć Tojwiego z paczką papierosów wycyganionych od Niemca czy drugiego jego bohatera – Ryśka wyrzucającego przez okno ze strychu słomę zapewniającą zimą ciepło budynkowi. Zresztą sami posłuchajcie narratora:
W targowe środy cały rynek zapełniały furmanki. Ledwie dawało się przejść. Najokazalszy stragan miał Mazur, inwalida z wielkiej wojny. Poruszał się
o kulach, a można było u niego kupić prawie wszystko: narzędzia i korale, broszki i nożyczki, fujarki i gwizdki, figurki i zegarki. Klajner sprzedawał
lody, ciastka i napoje, Janklowa galanterię. Napisy na murach i płotach nawoływały wprawdzie: „Nie kupuj u Żyda”, no ale u kogo? Wiec ludzie
przepychali się między straganami i targowali po polsku i po żydowsku, a czasem nawet w dwóch językach, o lampy naftowe i knoty, o łóżka i stołki,
o kanki i beczki, o łyżki i tłuczki, o solniczki i wałki, maglownice i wiadra, o kury, gęsi i świnie. Ktoś chciał kupić konia, więc zaglądał mu w zęby,
ktoś podpinał innego do zaprzęgu, żeby sprawdzić, czy nada się do pracy. A prababka Julka zachwalała farbowane masło 
(s. 27).
Dzięki tym plastycznym opisom i wprowadzonym dialogom książka wykracza poza ramy reportażu, staje się – szczególnie pierwsza część
– bliższa powieści. I tu chciałabym przypomnieć słowa Olgi Tokarczuk z jej mowy noblowskiej, którymi podważa sensowność klasyfikacji
gatunkowej literatury, a ściślej pisania „pod jakiś gatunek”, wkładania tekstu w sztywne ramy.
   Mocnym elementem książki są też tytuły; zarówno samej książki – nawiązujący do przedwojennego powiedzenia „Izbica, Izbica, żydowska
stolica” – jak i rozdziałów, które, co ciekawe, w gruncie rzeczy są samodzielnymi tekstami i mogłyby funkcjonować w oderwaniu od innych.
Czasami stanowią one clue treści, a czasami mają wywołać skojarzenie, jak w przypadku ostatniego tekstu Tęsknię za tobą. To niezwykle interesujące
nawiązanie do głośnych swego czasu sprejowych napisów na murach aktywisty Rafała Betlejewskiego: „Tęsknię za Tobą, Żydzie”.
Tyle że Hetman przywołuje w swoim tekście nie Żydów, lecz pracujących w Polsce Ukraińców.
   Być może największą niespodzianką, jaką serwuje nam Hetman, jest to, że Izbica, Izbica nie jest książką tylko o samej miejscowości czy
wyłącznie o historii Zagłady. Co więcej, znając całość, trudno ją nazwać publikacją „pro-żydowską”, uprawiającą agitację na rzecz upamiętnienia
Żydów, a ściślej – TYLKO Żydów. Historia Izbicy jest zaledwie przyczynkiem do poruszenia bardziej uniwersalnych kwestii, takich jak: pamięć
prywatna a zbiorowa, poczucie tożsamości, podejście do Innego, poczucie odpowiedzialności za dziedzictwo grupy etnicznej, wyznaniowej, która
z jakichś powodów zniknęła z danego terenu. W książce Hetmana jest także miejsce dla bohatera-turysty odkrywającego nietypowy przewodnik
po Tel Awiwie:
To dwujęzyczny przewodnik – po hebrajsku i arabsku – opisujący to, co zostało, ale przede wszystkim to, co zniknęło prawie bez śladu. To podróż w czasie
i świadomości, osiemnaście wycieczek do koło czterystu palestyńskich wiosek i osiedli, których mieszkańcy uciekli lub zostali wysiedleni w 1948
roku. Większość ich domów została następnie zmieciona z powierzchni ziemi, tak że na ogół nic po nich nie zostało. Przewodnik wydano, by o tym
przypomnieć i opowiedzieć
 […] (s. 313).

Bohater czyta dalej o: „placu zabaw postawionym na terenie dawnego muzułmańskiego cmentarza, o budowie nowego akademika tam, gdzie
niegdyś mieściła się nekropolia Szejach Muwannis, o palestyńskich śladach w nowoczesnym Tel Awiwie” (s. 314). Prawda, że zaskakujący
zwrot? Odpowiedź na pytanie o jego sensowność wydaje się oczywista. Ale pytań wywołanych opowieściami autora jest więcej i nie na wszystkie
równie łatwo odpowiedzieć. Często dotykają one etyki i burzą święty spokój czytelnika, w którego miejscowości od lat zarasta żydowski
cmentarz i nikt nic nie robi, żeby jego stan poprawić. To są też pytania dotyczące tak newralgicznego w Polsce problemu, jakim jest antysemityzm.
Wspomniany wcześniej Betlejewski tak go diagnozuje:
Zracjonalizowaliśmy sobie różnego rodzaju antysemickie uprzedzenia. W taki sposób, że przy stole wszyscy możemy sobie je opowiadać, kiwać
głowami ze zrozumieniem i uważać, że wypowiadamy się w sposób racjonalny, jednocześnie powtarzając najgorsze antysemickie kalki. One składają
się z całej listy różnego rodzaju punktów, których nie potrafimy rozpoznać, powtarzamy i w związku z tym ten antysemityzm, który dla etnografów,
socjologów czy ludzi zajmujących się tematem jest oczywisty, dla nas nie jest oczywisty. Przesiąka w nasze codzienne rozmowy w sposób niekontrolowany
2.
   Hetman przywołuje w swojej książce pisarza noblistę Isaaka Bashevisa Singera, który po wysłuchaniu opowieści jednego człowieka o wojennych
i powojennych doświadczeniach jego żydowskiej rodziny skonkludował je: „To nie komunizm ani faszyzm, to znacznie starsze” (s. 99). Czym jest
owo straszne „to”? Jest samym rdzeniem zła, z którego rodzą się zarówno wielkie totalitaryzmy, jak i małe, „powszednie” uprzedzenia, grzechy niepamięci i zaniedbania. Izbica, Izbica jest w gruncie rzeczy opowieścią o tym rdzennym złu i próbach przeciwstawienia się mu, żeby nie miało ostatniego słowa. Jest opowieścią niezwykle mądrą, która – na szczęście – nie pozwala o sobie zapomnieć.

Agnieszka Kostuch

Rafał Hetman, Izbica, Izbica
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2021

 


 

© Copyright 2014