Uparte niezatarte

Damian Kruczkowski
Uparte niezatarte

Kiedy kilka lat temu w Koninie zburzono budynek mykwy i postawiono na jego miejscu stylizowanego na lekko klasycystyczny architektonicznego szkaradka, a trzy lata temu wyburzono budynek jesziwy, z sakralnego kompleksu pozostałego po społeczności żydowskiej tego miasta ocalała tylko synagoga. Piękna, w stylu mauretańskim, z przepięknymi kandelabrami wewnątrz i kolorowymi freskami. Niestety, obecnie pozostająca w rękach prywatnych i absolutnie niedostępna komukolwiek poza właścicielem.
Synagoga na chwilę obecną jest jedynym oczywistym śladem po konińskich Żydach. Jej dalsze istnienie jest jednak bardzo niepewne. Pisząc „jedynym oczywistym”, mam na myśli taki, który od razu rzuca się w oczy i całym sobą mówi, czym jest lub też był. Inne ślady bytności Żydów w Koninie nie są już tak oczywiste i należy ich szukać, pytając bądź studiując stare mapy. A tych śladów wbrew pozorom jest całkiem sporo.
Szczęśliwie ocalały kamienica, w której mieszkał ostatni rabin Konina, Jakub Liebschütz, kamienica Mojżesza Kapłana, zasymilowanego Żyda, dziedzica majątku Glinka, budynek dawnego gimnazjum żydowskiego, którym krótko kierował Leopold Infeld, przyjaciel Alberta Einsteina i w którym uczyła siostra Infelda. Zachował
się fragment cmentarza, niestety bez macew, czy w końcu kilka może niezbyt pięknych, ale wprowadzających w klimat przedwojennego Konina, tradycyjnych kuczek, które dziś już niewielu rozpoznaje. Ostatnio oprowadzałem szlakiem konińskich Żydów grupę młodzieży z jednego z liceów. Młodzi koninianie realizują
projekt w ramach Szkoły Dialogu. Zaprowadziłem grupę na ulicę Krzywą, wskazałem na kuczkę i zapytałem, czy ktoś wie, co to jest. Nie wiedział nikt. W Koninie stoją jeszcze kamienica Winterów i pozostałości olejarni Leszczyńskich, domek Ejzenów, kamienica Benjamina Ryczkego i dawna rektyfikacja Szpilfogla. Jednak bez
wiedzy, do kogo należały niegdyś te budynki i co mieściły, bez opisu, którego nigdzie w Koninie się nie uświadczy, niewielu potrafi powiedzieć, przed czym stoją i co widzą.
W synagodze nie ma Tory, zatem zgodnie z zasadami halachy nie jest już ona miejscem świętym. Wielu w mieście uważa, że sam budynek powinien zniknąć z powierzchni ziemi, że nie jest potrzebny. Jest jednak wielu takich, dla których, mimo iż stracił on swe sakralne znaczenie, nadal jest miejscem, gdzie drzemie sacrum
żydowskiego Konina. Należę do nich również i ja. Chociaż dla mnie, paradoksalnie, w Koninie istnieje miejsce, w którym metafizyczne doznania dotykające niemal sfery sacrum, bo pozwalające dotknąć przedwojennej tkanki żydowskiego życia w Koninie, są o wiele silniejsze.
Trafiłem na nie zupełnie przypadkiem. Spacerowałem po konińskiej starówce i fotografowałem balkony. Pod jednym z takich balkonów, przy ulicy Dąbrowskiego, pod kablami zamontowanymi na tynku, zauważyłem niewyraźne, prześwitujące spod tynku napisy. Kiedy przyjrzałem się budynkowi uważnie, zauważyłem, że bezpośrednio pod balkonem kiedyś znajdowały się drzwi, dzisiaj zamurowane, ale nadal wyraźnie widoczne. Litery spod tynku układały się w najprawdziwszy malowany, jak to dawniej bywało, bezpośrednio na ścianie budynku szyld. Napis głosił: SKLEP SPOŻYWCZY. LAJB ZAJDLIC. Słabo widoczny, trudno zauważalny,
jednak dla mnie stał się najbardziej namacalnym śladem żydowskiej społeczności Konina. Dalsze oględziny kamienicy, w której znajdował się niegdyś sklep Zajdlica, pozwoliły zauważyć nad wejściem głównym jakimś cudem ocalałe inicjały L.Z., rok 1912 i numer – wówczas 17 przy ulicy Zagórowskiej (obecnie Dąbrowskiego 20). Nie wiedzieć czemu – być może z troski o zachowanie pamięci, a może niewiedzy obecnych właścicieli kamienicy – zachowały się inicjały budowniczego i rok budowy. Sam szyld ma dla mnie o tyle ogromne znaczenie, że choć zacierany tynkiem, to jednak nadal dobrze widoczny, mówiący, jeśli nie krzyczący do tych, którzy go zauważą: PAMIĘTAJ!

(...)

© Copyright 2014