Ogrodnicy pamięci - czy i kto powinien zadbać o cmentarze żydowskie ?

Teresa Klimowicz

Ludzie kolekcjonują znaczki, zbierają przedwojenne cegły, uprawiają sporty lub ogrody. Są też tacy, którzy porządkują cmentarze żydowskie.

W całym kraju cmentarzy żydowskich jest 1172 (zgodnie z raportem z 2017 r. Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN), na Lubelszczyźnie około. 130. Prawdopodobnie nie wszystkie są zidentyfikowane. Natomiast w zasadzie wszystkie są zdewastowane, różni je jedynie skala zniszczenia. Na jednych zachowało się około setki nagrobków, na innych znajdujemy tylko przyziemia i gruz pochodzący z rozbitych macew. Często określenie przebiegu granic cmentarza jest trudne lub nawet niemożliwe, gdyż wiele z nich zabudowano już po wojnie, przeprowadzono przez ich środek drogi, postawiono bloki lub domki jednorodzinne, zamieniono na parki i skwery. Niektóre są miejscem nieformalnych zgromadzeń, zakrapianych alkoholem ognisk czy też hodowli marihuany. Sferą poza obowiązującym porządkiem, miejscem ucieczki od świata i rzeczywistości.

Mimo to cmentarze te nadal tam są. Pod gruntem nadal spoczywają ciała czyichś ojców, dziadków, żon, matek i ciotek. Problem w tym, że ich krewnych nie ma już w tej okolicy. Nikogo nie interesują ich historie, relacje rodzinne i doświadczenia życiowe. Ich współcześni sąsiedzi zwykle nawet nie zdają sobie sprawy z tej obecności, gdyż pamięć o cmentarzu i pochowanych na nim ludziach najczęściej się zatarła. Nawet ci, którzy pamiętają, pamiętają w najlepszym razie pamięcią obojętną i nie identyfikują się z tymi dawnymi współobywatelami, którzy niegdyś dokładali swoje trzy grosze do rozkwitu miejscowości.

Pojawiają się jednak lokalni działacze, którzy podejmują tematykę tego rodzaju. Czują się spadkobiercami takiego dziedzictwa, uznają je za warte zachowania i chcą wziąć za nie odpowiedzialność. Jakie to znamienne, że systemowym rozwiązaniem problemu opuszczonego dziedzictwa jest znalezienie miejscowego wariata. Ale nas, miejscowych wariatów, jest coraz więcej.

Na Lubelszczyźnie od dziesięciu lat działa Stowarzyszenie „Studnia Pamięci” skupiające ludzi zainteresowanych dziedzictwem żydowskim regionu. Są to nauczyciele, edukatorzy, studenci, przewodnicy turystyczni. Od kilku lat stowarzyszenie to prowadzi program, który nazwaliśmy „Ogrodnikami Pamięci”. Dlaczego „pamięci”, jest raczej oczywiste, dlaczego zaś „ogrodnicy”? Zrozumie ten, kto był na choćby jednym cmentarzu żydowskim na Lubelszczyźnie lub w innych regionach. Krzaki, akacje, pokrzywy czy maliny często uniemożliwiają wejście na teren nekropolii, nie mówiąc o zwiedzaniu czy prowadzeniu jakichkolwiek badań. Usuwanie zieleni jest zatem smutną koniecznością. Natura versus kultura, pamięć versus zapominanie. Ze względu na trudną polsko-żydowską przeszłość i brutalne żniwo II wojny światowej porastanie zielenią nie jest w tym przypadku procesem naturalnego pojednania z upływającym czasem i śmiercią. Jest raczej wyparciem i wykluczeniem, brakiem pojednania z przeszłością i niemożliwością zmierzenia się z nią. Walka z roślinnością to walka z niepamięcią, to wydobycie zapomnianych krzywd, żali, wyrzutów sumienia, przyjaźni i koegzystencji. Pamięć jest bowiem jak ogród – musi być uprawiana. Istotą kultury jest przecież właśnie „uprawa”, co odzwierciedla sama etymologia słowa cultura, które wywodzi się od łacińskiego słowa colere oznaczającego pierwotnie uprawę roli i pielęgnację. Uprawa zaś oznacza opanowanie natury.

„…powstał spośród zabitych…”

Kilka lat temu odkryliśmy jeden z takich kompletnie zniszczonych cmentarzy żydowskich w Wąwolnicy, miasteczku niedaleko Puław. Znalezienie tego miejsca w terenie sprawiało nam kłopot jeszcze przy drugiej i trzeciej wizycie. Na porośniętym lasem wzgórzu, bez wyraźnej drogi dojścia, ukryty tam cmentarz zdawał się tajemniczą twierdzą nie do zdobycia. Kiedy przedarliśmy się przez krzaki, zobaczyliśmy, że na cmentarzu, oprócz kawałków gruzu, nie ma ani jednego stojącego nagrobka. Był za to pomnik z dwujęzyczną inskrypcją, który utwierdzał nas w przekonaniu, że jesteśmy na właściwym miejscu. Polski napis na pomniku wydawał się co najmniej dziwny: „Pamięci świętych ofiar żydowskich osady Wąwolnicy i Nałęczowa zamordowanych przez przestępców niemieckich 23.3.1942. B.P.R. Sztamler z Puław powstał spośród zabitych prosząc o darowanie życia w zamian otrzymał śmiertelną kulę”. Hebrajski napis natomiast głosi zupełnie inne treści – służące upamiętnieniu członków rodziny Tregerman, którzy zginęli w czasie Zagłady. Oczywiste wydawało się, że nie jest to oficjalne, urzędowo zatwierdzone upamiętnienie.

Rzeczywiście, po kilku miesiącach, dzięki przypadkowemu spotkaniu na kempingu w Izraelu okazało się, że tablica ta została przywieziona przez Sarę Tregerman-Ryterską, dawną mieszkankę Wąwolnicy, która powróciła do Polski w 1993 roku, przywożąc w walizce gotową już tablicę w dwóch językach. My zaś nawiązaliśmy kontakt z jej wnukami mieszkającymi obecnie w Izraelu. I tak koło zamachowe zostało wprawione w ruch. Nawiązaliśmy współpracę ze szkołą w Wąwolnicy i razem z młodzieżą przeprowadziliśmy prace porządkowe na terenie cmentarza żydowskiego. Potem zaprosiliśmy tam wolontariuszy z różnych stron. Dziś cmentarz jest oznaczony tablicą, prowizorycznie wskazana jest droga dojścia na jego teren, pomnik został odnowiony, teren kilkukrotnie oczyszczony z gęstej roślinności, tak że aktualnie jest w miarę dostępny. Odbyły się na nim nieinwazyjne badania archeologiczne pod kierunkiem profesor Caroline Sturdy Colls, dokonano inwentaryzacji zachowanych nagrobków i ich fragmentów. Powstała nawet monografia autorstwa Pawła Sygowskiego dotycząca dziejów społeczności żydowskiej i samego cmentarza w Wąwolnicy. (...)

© Copyright 2014