Nie jestem pewna co zobaczyłam

Z Hadas Tapouchi rozmawia Maciej Rybarczyk

Twój pierwszy projekt związany z upamiętnianiem obozów pracy
przymusowej dotyczył Berlina. Czy możesz opowiedzieć, dlaczego
zainteresowałaś się tym tematem?


Po pierwsze, wszystkie moje projekty w jakimś stopniu dotyczą historii.
Mnie, Izraelce, która przeprowadziła się do Berlina, trudno było
zignorować ten temat. Obozy pracy przymusowej stanowiły kiedyś
część struktury Niemiec i trudno mi było nie zadawać sobie dotyczących
tego pytań. Pamiętam, jak rozmawiałam ze swoim berlińskim
kolegą, Erikiem Schiemannem, który wprowadzał mnie w temat obozów.
Wiedziałam o nich, ale tylko o tych dużych, powszechnie znanych.
Nigdy nie myślałam o tym, że stanowiły gospodarczy kręgosłup
państwa – Rzeszy. O tym, że były dosłownie wszędzie. W Berlinie
znalazłam ich około trzech tysięcy. Kiedy spojrzysz na mapę, zobaczysz
jak wiele ich było, właściwie nie da się przejść ulicą, nie mijając
miejsca, które było kiedyś obozem pracy przymusowej. Byłam tym
zszokowana, ponieważ w izraelskiej szkole uczono mnie, że wszystkie
potworne rzeczy, ten cały koszmar, ten cały rozlew krwi, działy się
w Polsce, na Ukrainie – w zasadzie we wschodniej Europie. Niemcy
miały stanowić „mózg”, ale być oddalone od tego wszystkiego.
Projekt, którym się zajmuję, to więcej niż projekt życia, żeby go zrealizować,
byłoby potrzebne pięć różnych żyć. Nie sądzę, żebym była
w stanie go zakończyć, ponieważ sieć obozów pracy stanowiła potężną
strukturę, nieodłączną część społeczeństwa, gospodarki, wszystkiego,
o czym da się pomyśleć. Ta idea bardzo mnie fascynuje. To właśnie
było moją motywacją, przynajmniej początkową.


Czy pokazałaś swoje prace mieszkańcom Berlina? Jak zostały odebrane?


Muszę przyznać, że do tej pory moje prace były cieplej przyjmowane
we wschodniej i południowej Europie niż w zachodniej. Czuję, że
Polacy dużo bardziej akceptują mój projekt, lepiej go też rozumieją.
To samo dotyczy każdego innego kraju na południu lub wschodzie
Europy, który czuł się wykorzystywany przez Niemcy w przeszłości
albo czuje się wykorzystywany obecnie. Berlińska wystawa była dużo
mniejsza niż poznańska. Rozumiem też przyczyny, dla których tak
się stało. Kiedy idę w Berlinie na wystawę sztuki współczesnej, która
w jakiś sposób dotyka tematu kolonializmu, zawsze mam wrażenie, że
Niemcy rozmawiają tylko o miejscach leżących bardzo daleko, gdzieś
za oceanem. Nigdy nie miałam odczucia, że mówią o swoim własnym
podwórku, własnym mieście, własnym kraju. Zawsze ma się wrażenie,że                                                                                                                                                       relacje kolonialne miały miejsce gdzieś daleko, w Ameryce Południowej
albo Afryce. Przypuszczam, że konfrontacja z moim projektem
jest dla Niemców wciąż zbyt bezpośrednia. Może minie trochę
czasu, zanim będę w stanie go tam zaprezentować w sposób, w jaki
naprawdę chciałabym to zrobić.


Muszę przyznać, że jest to dla mnie trochę zaskakujące, ponieważ
wydaje się, że Niemcy w dużo większym stopniu akceptują fakt, że
byli prześladowcami, podczas gdy w Polsce ocena relacji „prześladujący
– prześladowany” jest dużo bardziej skomplikowana. Przypuszczałbym,
że w Berlinie TRANSFORMING powinien cieszyć się
dużym zainteresowaniem.


Cieszył się zainteresowaniem, jednak nie tak dużym jak w Poznaniu.
Wzbudził pewne zaciekawienie, ale nie powiedziałabym, że to, co
pokazuje, stało się ważnym tematem. W Poznaniu, i zapewne w całej
Polsce, obozy pracy przymusowej wciąż stanowią temat dyskusji. (...)

© Copyright 2014