Nasze mienie "pożydowskie"

Piotr Forecki
Nasze mienie "pożydowskie"

Nasze mienie „pożydowskie”

Od kilkunastu lat badaczki i badacze związani z warszawskim Centrum Badań nad Zagładą Żydów nadrabiają powojenne dekady zaniedbań w tej dziedzinie naukowych dociekań. Pracę zbiorową zatytułowaną „Klucze i kasa. O mieniu żydowskim w Polsce pod okupacją niemiecką i we wczesnych latach powojennych 1939-1950” bez wątpienia można uznać za kolejną publikację Centrum uzupełniającą „białe plamy” w dotychczasowej polskiej historiografii. Przede wszystkim jednak dotyka ona
istotnego problemu, budzącego wciąż żywe emocje i nieustannie organizującego zbiorową wyobraźnię Polaków obawiających się powrotu Żydów „po swoje”.
Wprawd zie nazistowskie Niemcy stały się głównym beneficjentem Zagłady i to przede wszystkim do Rzeszy transferowane było ruchome mienie ofiar, to jednak skorzystało na niej także wielu innych mieszkańców Europy. „Doświadczenie to – pisze Jan Tomasz Gross – przybiera inne formy w Trzeciej Rzeszy niż w krajach okupowanych lub zależnych od Niemiec. Inaczej wygląda w Polsce, a inaczej we Francji, na Węgrzech czy w Grecji, ale w odbiorze społeczeństw lokalnych ma tę przyjmowaną z zadowoleniem cechę wspólną, że jest mechanizmem <przewłaszczenia> i redystrybucji żydowskiego stanu posiadania na korzyść Aryjczyków”. Nadto, co odnotowuje Frank Bajohr, „[b]ył to jeden z największych transferów własności na oczach współczesnych”. Transfer, którego pole podstawy wyznaczył antysemityzm, ale także spotęgowana okolicznościami chciwość, usypiająca moralną czujność i konstytuująca milczenie wobec ludobójstwa. „W świetle znanych dziś badaczom niepodważalnych faktów – zauważa Saul Friedlander - nie sposób już zakwestionować prawdziwości poniższego stwierdzenia: ani jedna grupa społeczna, ani jedna wspólnota wyznaniowa, ani jedna instytucja akademicka bądź zrzeszenie zawodowe, zarówno w Niemczech, jak i w całej Europie, nie zadeklarowało swojego poparcia dla Żydów (…). Dawało
się zaobserwować zjawisko dokładnie odwrotne: popychani chciwością przedstawiciele licznych grup społecznych, w tym reprezentanci środowisk decyzyjnych, byli zaangażowani w proces wywłaszczania Żydów, których całkowite zniknięcie było im na rękę”.
Jednakże chciwość sama w sobie niczego nie wyjaśnia. Zwłaszcza w kontekście polskiego wariantu tego „przewłaszczenia”. Można być chciwym, a jednocześnie ze względu na obowiązujące normy moralne nie okradać swojego sąsiada i współobywatela. Można ją kontrolować i poskromić. Nie ma obowiązku poddawania się jej podszeptom, choćby wolno było wszystko, bo okoliczności sprzyjają jej zaspokojeniu. No chyba, że dotyczy to ludzi uprzednio wykluczonych ze wspólnoty, a tym samym ze sfery moralnych zobowiązań. Wówczas piekła nie ma. Żydów nie tylko stawiano w Polsce poza jej nawiasem, ale także systematycznie odczłowieczano. To tłumaczy, dlaczego w pewnych warunkach jednych się okrada, a innych nie lub rzadziej.
W kontekście polskiego wariantu „przewłaszczenia” o wiele bardziej istotne niż „zwykła ludzka chciwość” są zatem ramy wspólnoty, w której na taką skalę było ono możliwe. Wczytując się uważnie w czasopiśmiennictwo doby dwudziestolecia międzywojennego w Polsce, w programy polityczne wielu ówczesnych partii, ale przede wszystkim w to, co mówiono, pisano, a zwłaszcza czyniono już podczas wojny i po jej zakończeniu, to jedno nie ulega wątpliwości. Pozbycie się Żydów z Polski, przejęcie
należącego do nich mienia, a zwłaszcza zajęcie ich miejsca w strukturze społecznej miast, wsi i miasteczek, było nie tylko marzeniem polskich narodowców i li tylko ich. Było po prostu dyskutowanym projektem politycznym, a zarazem praktyką społeczną na różne sposoby realizowaną w warunkach okupacyjnych i latach powojennych.
Wszystko to, czego nie przejęli Niemcy, co nie zasiliło majątku Rzeszy, nie pokryło kosztów Zagłady, która jak pisał Raul Hilberg miała być przecież „samofinansującym się przedsięwzięciem”, trafiło do rąk prywatnych lub zostało upaństwowione. Taki los podzieliły należące do Żydów nieruchomości, rozmaite przedmioty codziennego
użytku, ale także miejsca pracy. Trudno tu zresztą o jakiś kompletny inwentarz wszystkich tych „żydowskich rzeczy”, które przecież nie wyparowały wraz z wymordowaniem około trzech milionów obywateli przedwojennej Polski. Nie wyparowały, ale też w neutralny sposób nie trafiły w ręce prywatne. O tym, w jaki sposób dokonywało się w Polsce to niesłychane i nie mające dotąd precedensu uwłaszczenie/przywłaszczenie, uchwycone i nazwane przez Jana Grabowskiego zgrabnym neologizmem „przewłaszczenia” – piszą autorzy i autorki publikacji Klucze i kasa. Analizują niemiecką politykę okupacyjną w tym zakresie (Ingo Loose), sposób funkcjonowania powołanych do życia przez Niemców łupieżczych instytucji ( Jan Grabowski, Dagmara Swałtek-Niewińska), ale przyglądają się także układającym się w całość mikrohistoriom. Oddolnym, samozwańczym działaniom Polaków na różne sposoby wchodzących w posiadanie materialnych dóbr należących do Żydów
(Barbara Engelking, Małgorzata Melchior, Karolina Panz). Podejmują także udaną próbę odtworzenia pewnej atmosfery, w ramach której grabienie Żydów było czymś dopuszczalnym i naturalnym jednocześnie. Zbiorowym wysiłkiem publicystów związanych z polskimi konspiracyjnymi ugrupowaniami nacjonalistycznymi, jak
również dziennikarzy oficjalnej prasy propagandowej Generalnego Gubernatorstwa, dokonywano legitymizacji i budowano klimat przyzwolenia dla grabieży Żydów, traktując ich jako – oddajmy głos Emanuelowi Ringelblumowi - „nieboszczyków na urlopie” (Dariusz Libionka, Andrzej Żbikowski). Praca Klucze i kasa byłaby wszak niekompletna, gdyby nie znalazły się w niej także teksty traktujące o losach mienia żydowskiego w okresie powojennym. Problematyka ta została jednak uwzględniona i w znaczący sposób dopełnia obraz dokonanego w latach okupacji transferu i „przewłaszczenia” (Nawojka Cieślińska-Lobkowicz, Alina Skibińska, Łukasz Krzyżanowski

Fałsz języka
Nie miejsce tu na wnikliwą analizę i interpretację zamieszczonych w publikacji Centrum artykułów. Każdy z osobna zasługuje na osobną uwagę, refleksję, rodzi pytania. Wszystkie razem pozwalają natomiast zdać sobie sprawę ze skali zjawiska, które dotychczas nie znalazło miejsca w zbiorowej świadomości Polaków, a już tym
bardziej nie stało się przedmiotem etycznego rozrachunku. No bo właśnie nie o buchalterię tu chodzi, ale o wymiar moralny. Język polski zakłamuje ów fakt społeczny i wynikające z niego konsekwencje wygodną i jakże użyteczną konstrukcją „mienia pożydowskiego”. Jak gdyby zamordowani Żydzi pozostawili swoje dobra Polakom
w spadku. Tak jakby nie było dłoni, która te żydowskie rzeczy „wyszperała”, o czym w przejmującym wierszu-oskarżeniu pisze Zuzanna Ginczanka. Jakby nie było tych furmanek, wyczekujących, by móc przystąpić do plądrowania żydowskich domostw. W oczekiwaniu na rozpoczęcie wywózki Żydów ze Szczebrzeszyna w połowie kwietnia
1942 roku, odnotowuje świadek wydarzeń Zygmunt Klukowski, „[z]jechało się sporo furmanek ze wsi i wszystko to niemal cały dzień stało w oczekiwaniu, kiedy można będzie przystąpić do rabunku. Z różnych stron dochodzą wiadomości o skandalicznym zachowaniu się części ludności polskiej i rabowaniu opuszczonych żydowskich mieszkań. Pod tym względem miasteczko nasze z pewnością nie będzie w tyle”. Nie pomylił się. Na dalszych stronach swojego Dziennika zapisze: „[l]udność z otwieranych żydowskich domów rozchwytuje wszystko, co jest pod ręką, ludzie bezwstydnie dźwigają całe toboły z nędznym żydowskim dobytkiem lub towarem z małych
żydowskich sklepików”. 
Zbitka „mienie pożydowskie” jest jednak dla polskiej wspólnoty narodowej wygodna, ponieważ zasłania i wymazuje coś znacznie poważniejszego – antysemityzm i mordy dokonywane na Żydach w procesie tego zrealizowanego „przewłaszczenia”. Sączące się przed wojną z różnych stron antysemickie wywody opierały się przecież także na założeniu, iż Żydzi znajdują się w posiadaniu rozmaitych dóbr, które w istocie należą się Polakom. Zajmują ich miejsca pracy i przestrzeń publiczną. Innymi słowy, zmiana tego stanu rzeczy mogła być postrzegana jako działanie uprawnione, po prostu przywrócenie właściwego porządku, restytucja panowania grupy homogenicznej i hegemonicznej. Nadto chciwość, dla zaspokojenia której stworzono podczas okupacji sprzyjające warunki, napędzana była antysemickimi fantazjami o żydowskim majątku, owym mitycznym żydowskim złocie. Karmiona antysemickimi kliszami chciwość spotkała się z dokonywaną przez Niemców demonstracją, iż Żydów można bezkarnie zabijać w majestacie prawa. W ramach „przewłaszczenia” mordowano zatem Żydów, chcąc wejść w posiadanie ich dóbr materialnych, pozbyć się świadków ich przejęcia, unicestwić wyeksploatowane ekonomicznie ofiary, które nie były już w stanie dłużej opłacać swojego utrzymania, albo po prostu zabijano Żydów antycypując konieczność zwrotu zdeponowanych przez nich na czas wojny przedmiotów, pieniędzy, nieruchomości, inwentarza etc. To właśnie taka swoista antycypacja wyznaczyła motyw zabójstwa ojca Henryka Grynberga, o którym opowiedział Paweł Łoziński w filmie dokumentalnym Miejsce urodzenia. Zdarzeń o analogicznym modus operandi polskich sprawców było znacznie więcej. ...

Piotr Forecki

© Copyright 2014