Szukam kłamców i oszustów

z Omerem Fastem rozmawia Delfina Jałowik

„Szukam kłamców i oszustów”

Z  Omerem Fastem rozmawia Delfina Jałowik

 

Delfina Jałowik: Urodziłeś się i wychowywałeś w Izraelu, potem jako nastolatek przeniosłeś się do Stanów, gdzie skończyłeś studia, a od 14 lat mieszkasz w Niemczech. Czy z uwagi na taką biografię masz poczucie „rozdwojenia tożsamości” i czy wpływa to na ciebie jako artystę?

Omer Fast: We wczesnym okresie życia rozwinąłem w sobie żywe zainteresowanie odgrywaniem ról i kłamstwem. To dość powszechne u dzieci, jednak w moim przypadku naśladowanie akcentu i udawanie innych pomogło mi wtopić się w języki i kultury, w których dorastałem. Odgrywałem role i kłamałem tak dobrze, że mogłem uchodzić za autochtona zarówno w Jerozolimie, jak i w Nowym Jorku (na tyle, na ile pojęcie „autochton” ma w tych dwóch miastach rację bytu). Dzięki temu uświadomiłem sobie, że to, co uchodzi za autentyczne, jest raczej kwestią przedstawienia niż przekonania. Bytowanie zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz kultury to warunek domyślny dla imigrantów i pewnie też artystów. Stopień, do jakiego tożsamość można traktować jako performans – i historie, które przekazuje się i zmienia, rozstrzygając własną tożsamość, to kwestie, które stale przewijają się w mojej twórczości.

DJ: Podczas inaugurującej działalność MOCAK-u wystawy Historia w sztuce w 2011 roku pokazywaliśmy twoją dwukanałową instalację wideo Lista Spielberga. Praca ta jest szczególnie ważna w kontekście naszego muzeum, bo jej fabuła opiera się na kręceniu Listy Schindlera właśnie w Krakowie. Czy było to dla ciebie istotne również dlatego, że twoi dziadkowie pochodzili z Polski?

OF: Gdy byłem mały, język polski silnie kojarzył mi się ze staruszkami, którzy wciąż narzekali na choroby i dolegliwości jelitowe. Były to albo krępe kobiety z wielkim biustem i jeszcze większym zawadiackim tapirem, które kantowały w kartach, albo pachnący pomadą zadziorni mężczyźni w spodniach pod brodę, którzy nie jadali niczego, co nie zostało wcześniej obrane i rozgotowane do cna. Ludzie ci, przedstawiciele specyficznej i zdecydowanie obcej kultury, wciąż mówili, przekrzykiwali się i świętowali po polsku, potępiając ojczyznę jako koszmarne miejsce, do którego już nie wrócą, kraj, w którym stracili rodzeństwo, rodziców, a nawet dzieci. I z takim to spaczonym i uprzedzonym  nastawieniem w 2003 roku przyjechałem do Krakowa po raz pierwszy. Ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu okazało się, że jest tu całkiem normalnie: nikt nie zajmował się swoimi jelitami, krzyczeli tylko niektórzy, zastałem też nawet zadbaną młodzież. Zapragnąłem więc stworzyć pracę, która byłaby odbiciem mojego doświadczenia, to znaczy: percepcji przez przyjezdnego miejsca, które nie istnieje, które tkwi w pułapce historii, a równocześnie jest fantastyczną projekcją. Wtedy nie znałem jeszcze filmu Stevena Spielberga. Stwierdziłem jednak, że dokumentując spojrzenie z perspektywy outsidera, warto będzie posłużyć się nim jako punktem wyjścia. Zorganizowałem więc spotkania z osobami, które statystowały w jego filmie, pytałem je o przeżycia i wrażenia. Wyjątkowy charakter tej pracy polega, jak sądzę, na potraktowaniu statystów jako naocznych świadków historycznego wydarzenia, które jest rodzajem fikcyjnej wizji lokalnej.

(...)

© Copyright 2014