Śladami przodków

Damian Kruczkowski
Śladami przodków
Podczas kolacji szabatowej
Bina z dziećmi

Kiedy dwudziestoletni Daniel Lachman z Pyzdr otrzymał kartę reemigracyjną i paszport do Palestyny, gdzie przebywało już kilku jego starszych braci, miał za sobą spory bagaż doświadczeń życiowych. Urodził się w 1911 roku w rodzinie Izaaka Jakuba Lachmana i Jachet-Biny z domu Helfgott. Ojciec był jednym z drobnych pyzdrskich kupców, jakich wówczas wielu żyło w tym mieście. Był pobożnym Żydem i z takiegoż domu wziął sobie żonę. Małżonkowie Lachman mieli dwanaścioro dzieci. Początkowo Daniel musiał pomagać w opiece nad młodszym rodzeństwem, a następnie wspomóc ojca w utrzymaniu rodziny. Kiedy tylko stało się to możliwe, starsi bracia wyjechali do Palestyny, o której tyle się mówiło, a jeszcze więcej słyszało. Kiedy wchodził w wiek dorosły, zmarła jego matka. Opowieści o dalekiej krainie, Ziemi Obiecanej, z której zapewne docierały wieści od braci, ból po stracie matki, bieda domu rodzinnego spowodowały, iż postanowił również wyjechać. Był rok 1931, kiedy Daniel wyruszył w podróż do Erec Israel.

W czerwcu ubiegłego roku z dwóch niezależnych źródeł padła propozycja zorganizowania wycieczki śladami przodków dla trzydziestoosobowej grupy rodzinnej z Izraela. Byłem pełen obaw i wątpliwości. Na pierwszą odpowiedziałem odmownie, bałem się, że nie podołam językowo – w końcu miałbym cały dzień spędzić jeżdżąc z grupą po terenach wschodniej Wielkopolski i opowiadać o ich przodkach, miejscowościach, zwyczajach. Zupełnie nie wiedziałem, czy odnajdę się w takiej roli. Kiedy jednak propozycja padła drugi raz, z zupełnie innego źródła niż pierwsza, pomyślałem, że ktoś gdzieś chce, abym zrobił to ja. Poprosiłem tylko, aby w tej wyprawie mógł brać udział tłumacz, abyśmy nie tracili czasu na wyjaśnianie niejasności, szukanie słówek czy określeń, sensów, znaczeń. Rodzina miała przyjechać w listopadzie, zostać w Polsce cztery dni, z czego jeden mieliśmy spędzić razem. Moim zadaniem było wyszukanie informacji o przodkach izraelskich gości, wyznaczenie trasy, umówienie kilku spotkań. W czerwcu nie przypuszczałem, że w listopadzie będę uczestnikiem niesamowitego wydarzenia, które zapadnie mi na długo w pamięć  i pozwoli mi poznać fantastycznych ludzi, którzy w pewien sposób stali się moją rodziną. 

W imieniu grupy rodzinnej przez miesiące do wizyty w Polsce kontaktował się ze mną Isaac Schariv, wnuk Daniela, syn jego córki Biny, która w listopadzie również miała odwiedzić Polskę. Tsachi, bo tak zwracają się do niego jego bliscy, zbierał informacje od członków rodziny w Izraelu, przekazywał je mnie, a ja starałem się uzupełnić luki, jakie w ich rodzinnej historii spowodowały różne wydarzenia dziejowe, jak druga wojna światowa, ale i ulotna ludzka pamięć. W ciągu tych kilku miesięcy udało mi się zebrać całkiem sporo informacji na temat rodziny Lachman, ale również rodzin Helfgottów i Lubnickich czy Haszupigielów. Kiedy podsyłałem Tsachiemu kolejne znalezione przeze mnie informacje, rodzina – widząc, że to ma sens, że możliwe jest odtworzenie jej historii – zaczęła zwracać się kolejno ze swoimi małymi prośbami. Rozumiałem ich bardzo dobrze. Częste jest, że ci, którzy wyjechali do Palestyny, czy to przed wojną, czy po, jako ocaleńcy, nie chcieli wspominać życia sprzed przyjazdu do Ziemi Obiecanej. Nie chcieli wracać do wspomnień biedy i dyskryminacji, a już na pewno nie chcieli wracać do cierpienia i okropieństwa, jakie były ich udziałem w czasie wojny. Pokolenia urodzone i wychowane w niepodległym Izraelu do dziś cierpią często na brak głębszej wiedzy na temat historii swoich rodzin. Dlatego, sam będąc zagorzałym i niestrudzonym tropicielem losów własnej rodziny, postanowiłem, że dołożę wszelkich starań, aby Tsachi i jego krewni mogli wyjechać z Polski 
 z poczuciem osadzenia w tym kraju poprzez świadomość korzeni, jakie niegdyś zapuścili tutaj ich przodkowie. Nieskromnie powiem, że udało mi się to. Odtworzyłem drzewa genealogiczne ich rodzin,  w wielu przypadkach cofając się w czasie do końca XVIII wieku, na tyle, na ile pozwoliła mi zachowana w archiwach dokumentacja. Móc obserwować reakcje i oglądać radość, ale i głębokie wzruszenie na twarzach członków rodziny Lachman, było bezcennym przeżyciem. 

Izaak Jakub Lachman urodził się w Lututowie niedaleko Łodzi  w roku 1881 jako syn Abrama i Gliki z Berkowiczów małżonków Lachman. Nie jest wiadome, jak i kiedy trafił do Pyzdr ani jak poznał swoją przyszłą żonę. Można domyślać się, że jak wielu żydowskich kupców, zwłaszcza tych z uboższej warstwy, wędrował po miastach i miasteczkach ówczesnego Cesarstwa Rosyjskiego. Pyzdry były wówczas najdalej wysuniętym na zachód miastem imperium i być może właśnie takie ich położenie, blisko granicy z Cesarstwem Niemieckim, spowodowało, że Izaak Jakub postanowił zawitać do Pyzdr. Pewne natomiast jest, iż w sierpniu 1901 roku w Pyzdrach poślubił Jachet-Binę, córkę Towje Bera i Cyrli-Lai z domu Kleczewskiej, małżonków Helfgott. Młodzi małżonkowie, jak wynika z dokumentów, na pewien czas wrócili do Lututowa, gdzie na świat przyszli ich najstarsi synowie: Simcha, Mordechaj i Rafael. Kolejne dzieci rodzą się już w Pyzdrach: Abram, Mosze, Glika, Daniel, Henoch, który żył miesiąc, Menachem, Małtka-Ryfka, Efraim, a w roku 1921 ostatni  z rodzeństwa, Pinchas Szmul. 

Towje Ber Helfgott, dziadek wymienionej dwunastki, był piekarzem, ale również nauczycielem, jak wskazują zapisy w dokumentach urodzin jego dzieci. Miał ich również sporą gromadkę, bo oprócz wspomnianej Jachet-Biny był ojcem Mordechaja Jehudy, Abrahama Hersza, Szmula, Lejzora, Jakuba, Moszego, Gitli, Chai i Zisel. Posiadanie tak licznego potomstwa wymagało niewyobrażalnego nakładu pracy i nadludzkich sił przy zapewnianiu wszystkim bytu. Stąd też bywało, że w rodzinach drobnych żydowskich kupców, handlarzy,  a nawet piekarzy czy nauczycieli jesziwy nie przelewało się. Rodzina Helfgott, jak mówią sami potomkowie, najprawdopodobniej na tereny ówczesnego Królestwa Polskiego przybyła w XV wieku z Hiszpanii, skąd wywędrowali wówczas wygnani przez Izabelę Kastylijską  i Ferdynanda Aragońskiego Żydzi. Cyrla-Laja z domu Kleczewska pochodziła ze starej rodziny Kleczewskich, która wzięła zapewne swoje nazwisko od miasteczka Kleczew w okolicach Konina, we wschodniej Wielkopolsce. Rodzina ta przewija się przez zachowane dokumenty bardzo często, była licznie rozrodzona i jak wynika ze źródeł, poszczególni jej członkowie posiadali różny status materialny i społeczny, często będąc aktywnymi uczestnikami życia społeczności, w której przyszło im żyć. 

Do Polski w listopadzie ubiegłego roku przyjechali potomkowie Towjego Bera Helfgotta i Izaaka Jakuba Lachmana. Najstarsza z grupy, 80-letnia Bina Schariv, córka Daniela, która imię otrzymała na cześć swojej babki Jachet-Biny, była naturalną, jak się zdawać mogło, przywódczynią grupy. To głównie dla niej jej syn Tsachi zorganizował ten wyjazd, aby mogła odwiedzić miejsca, w których niegdyś żyli jej przodkowie. Ponadto, ta trzydziestoosobowa grupa rodzinna składała się z wnuków, prawnuków i praprawnuków Izaaka Jakuba Lachmana i Jachet-Biny, a także z kilkorga wnuków i prawnuków Lejzora Helfgotta, brata Jachet-Biny. Niemal każdy z tych ludzi miał jakieś swoje małe prywatne życzenie, prośbę, którą starałem się spełnić na tyle, na ile się dało. Rodzina Lachman to ogromna, rozgadana i wesoła rodzina, która uniknąwszy okropieństw wojny dzięki temu, że starsze dzieci ściągnęły swojego ojca (Izaaka Jakuba) i młodsze rodzeństwo po śmierci matki (Jachet-Bina zmarła w 1930 roku) do Izraela, znalazła tam spokojny i dostatni dom. Niestety, wielu ich krewnym pisany był inny los, i to również o nich pytali podczas swojego pobytu w Polsce potomkowie Izaaka Jakuba. 

W ciągu tych kilku miesięcy otrzymałem między innymi prośbę od dzieci Małki Ryfki Lachman, która wyszła za Szlamę Cheilmana Lubnickiego, który w Izraelu znany był jako Chaim Lubnitzky. Miriam, na którą rodzina mówi Mirka, i Amnon prosili, aby spróbować odnaleźć jakiekolwiek informacje na temat ich przodków, ustalić, 
 w którym domu w Słupcy mieszkali ich dziadkowie Lubniccy. Dorit Lachman, córka Menachema chciała dowiedzieć się, jak nazywała się jej babcia ze strony matki, która zmarła, gdy jej mama była małą dziewczynką, a w rodzinie o babci mówiło się Betty. Eilon Lachman pragnął mieć kopię oryginalnego aktu urodzenia swojego ojca Rafaela, a wnuki Lejzora Helfgotta chciały poznać rodzinę ze strony matki, Heleny-Chai z Leszczyńskich, i spróbować ustalić, co stało się  z Heleną i jej synem Samuelem Abrahamem. Prawie wszystkie z tych próśb udało mi się spełnić. 

Spotkaliśmy się wieczorem 17 listopada na luźnej kolacji szabatowej, na którą rodzina Lachman zaprosiła mnie i Adama Sikorskiego, który pełnił rolę tłumacza. Rodzina była tak chłonna wiedzy, że kilkusetmetrową trasę spod hotelu Puro na Stawnej do restauracji „Ratuszowa” na poznańskim rynku pokonywaliśmy przez bite pół godziny, bo co chwilę trzeba było się zatrzymywać, wyjaśniać, dopytywać, prezentować odnalezione informacje, aż Tsachi, który był organizatorem, musiał nas poganiać i obiecywać, że przecież będzie czas po kolacji na zaprezentowanie rezultatów poszukiwań. Mirka, niska, drobna starsza pani o żywych ciemnych oczach, ciepłej i troskliwej osobowości, przeżywała chyba najbardziej to, o czym jej opowiadałem. Jak sama mówiła, w jesieni życia odnalazła wiedzę, której tak bardzo brakowało jej przez cały czas. Po oficjalnym przedstawieniu się, krótkiej modlitwie i jedzeniu, przyszedł czas na przekazanie rodzinie tego, co udało mi się ustalić. (...)

© Copyright 2014