Yoram Gross. Wspomnienie

Zbigniew Pakuła
Diana Poskuta - Włodek
Yoram Gross

YORAM GROSS

(18.10.1926 Kraków – 21.09.2015 Sydney)

 

W jednej ze scen filmu Tomasza Magierskiego „Krakowiaczek ci ja” z 2011 roku oglądamy zbliżenie twarzy starszego mężczyzny stojącego na chodniku wielkiego miasta. Jego uważne, jakby zadziwione spojrzenie śledzi nieustanny przepływ rzeki mijających go przechodnów – obraz ich anonimowych sylwetek jest nieostry, jakby rozmazany. Yoram Gross jest w tej scenie całym sobą obecny tu i teraz. Jednocześnie jest przybyszem z daleka i zarazem z przeszłości – osamotnionym i zagubionym. Ponadgodzinny dokument mieszkającego w Nowym Jorku polskiego reżysera poświęcony czołowemu australijskiemu twórcy filmów animowanych, a zarazem pionierowi izraelskiej kinematografii, jest opowieścią o wydobywaniu pamięci na powierzchnię. Kamera jest w tym filmie świadkiem przejmującego w swej naturalności i prostocie aktu przekazywania przez Yorama Grossa własnych wspomnień młodemu pokoleniu australijskich wnuków. Dziś, kilka tygodni po jego śmierci, film nabiera mocy testamentu.

Historię niezwykłego życia Yorama Grossa słyszałam z jego ust nieraz – w Sydney i w Krakowie. Opowiadał je wielokrotnie – zwykle podczas długich gdodzin spędzonych przy wspólnym stole – czasem przejmująco, niekiedy zabawnie. Kochał przyjaciół i wspólne z nimi biesiadowanie, muzykę, dobre jedzenie, przyrodę. Zachwycał się fenomenalną kreatywnością małych dzieci, zwierzętami, roślinami, Nigdy się nie śpieszył, potrafił zatrzymać się na chwilę z powodu plamy słońca na kamieniach, dziwnego kształtu drzewa, pięknego kwiatu czy ptaka. Nieczego nie robił na siłę, z przymusu. Nawet samochód prowadził ledwie muskając kierownicę końcami palców – i auto go słuchało. U ludzi nie znosił fałszu, sztucznej pozy, nadęcia, wymądrzania się, lenistwa. Sam nie udawał nigdy. O sobie mówił: „Jestem prosty chopok z Krakowa”. Jego największą bronią, a zarazem jego nawiększym czarem był humor, którym bezwarunkowo zdobywał serca każdej publiczności. O niektórych znajomych mawiał: „To porządny facet…, chociaż nie z Krakowa!”. I to właśnie Kraków, bardziej niż Sydney – kochał najbardziej. Bo Sydney pozwalało mu pięknie żyć, Kraków – istnieć.

Urodził się w Krakowie przy ulicy Zielonej – dzisiejszej Sarego – w 1926 roku. Nadano mu imię Jerzy. Wychował się w zamożnym, pełnym ciepła domu stworzonym przez troskliwych rodziców – właścicieli ekskluzywnych sklepów z porcelaną. Miał troje rodzeństwa – starszych braci: Natana – późniejszego filmowca, poetę i publicystę żyjącego po wojnie w Izraelu, i Józefa – spadochroniarza RAF-u, londyńskiego emigranta, oraz siostrę Klarę, która prowadziła w Tel Awiwie i Sydney szkoły tańca. We wrześniu 1939 roku zawalił się świat trzynastoletniego Jerzego. Przestał chodzić do szkoły, stracił zamordowanego gdzieś na Wschodzie ojca. Musiał w ciągu lilku dni wydorośleć i razem z matką, Klarą i Natanem rozpocząć dramatyczną walkę o przetrwanie. Trauma okupacyjnych przeżyć nie opuściła go przez całe życie. Natan po latach opisał swoją historię w książce „Kim pan jest, panie Grymek?”, Jerzy opowiedział swoją dopiero po sześćdziesięciu latach – we wspomnieniach „Wybrało mnie życie”, o których twórca książki „Lista Schindlera” Thomas Keneally napisał: „Urzeknie was ta książka. Łączy w sobie młodzieńczy wigor z dramatycznym poczuciem niesprawiedliwości losu”.  (...)

Diana Poskuta-Włodek

© Copyright 2014